MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Włóczykij za parę groszy [WYWIAD]

Dorota Witt
archiowum M. Bamskiego
„W Turcji malowałem obrazy na szpitalnym oddziale onkologii, pomagałem seniorom, uczyłem charytatywnie angielskiego w szkole uchodźców.(...) Nauczyłem się tureckiego i zapewniam, że to świetna inwestycja, wystarczy, że przywitam się w tym języku w jakiejkolwiek budce z kebabami w jakimkolwiek mieście na świecie, a już mówią mi: „Bracie, masz kebab gratis”.

O dalekich podróżach w nieznane i portretach malowanych w centrum Londynu czy Paryża (nie zawsze legalnie) w rozmowie z MATEUSZEM BAMSKIM, podróżnikiem, streetartowcem.

W pierwszą podróż ruszyłeś do Niemiec. Mało oryginalnie jak na podróżnika albo lepiej - włóczykija.
Nie, jeśli wziąć pod uwagę, że pojechałem bez pieniędzy, bez planu, bez większego rozpoznania. Do Berlina wybrałem się spontanicznie za namową pięknej Tajwanki, którą poznałem przez Internet. Szybko okazało się, że mała wycieczka okazała się wyprawą poza własną strefę komfortu. Kiedy jestem w domu, staram się dbać o higienę. Natomiast w podróży nocuję na lotniskach, w najtańszych schroniskach, gdzie o ciepłej wodzie można pomarzyć, zamiast tego - szczury i karaluchy pod nogami w lokalnym barze, kiedy jem obiad. Miałem trzymać się zasady, że jem to, co wiozę z Polski, m.in. wafle ryżowe i to, co kupię w szczelnie zamkniętym opakowaniu. Szybko mi przeszło. Chociaż poza odwodnieniem (z wrażenia zapomniałem pić wody) nic mnie złego nie spotkało. Ale wróćmy do Niemiec. Berlin mnie zachwycił i tamten wypad stał się dla mnie przełomowy. Do dziś wspominam swoje wielkie zdziwienie, gdy ujrzałem metropolię i poczułem wstyd, że niemal całe swoje dotychczasowe życie przesiedziałem w jednym miejscu. Wtedy wszystko się zmieniło. Złapałem podróżniczego bakcyla. Od tamtej pory odwiedziłem 30, może 40 krajów.

Miedzy innymi miastami
- Rzym...

Byłem tam z kolegą. Już na lotnisku zaczęliśmy się licytować, który pierwszy się odprawi; obaj nie mielimy pojęcia, jak się zachować. Koczowaliśmy na lotnisku, bo nie chcieliśmy uszczuplać i tak skromnego budżetu na hotel. To pokazuje, jak bardzo niezorganizowane, ale przez to ekscytujące są moje wyprawy.

Jak ta z Tajwanką poznaną
na portalu randkowym…

Było zabawnie. To urocza dziewczyna. Już na powitanie zapowiedziała, że słyszała o słabości Polaków do alkoholu. Nie wiem czy z powodu własnych upodobań, czy po to, by okazać szacunek dla „naszej kultury”, poznając każdego spośród moich znajomych, podawała mu rękę i… brała solidny łyk czystej prosto z gwinta. Nosiła przy sobie butelkę wódki jak kto inny bidon z wodą mineralną. Zacząłem dyskretnie uprzedzać pojawiających się przy nas kumpli: „Niczemu się nie dziw, uśmiechaj się”. Ale już w Budapeszcie doszliśmy do wniosku, że każdy powinien podróżować w swoją stronę.

Do Turcji pojechałeś przekonać się, jak to jest zetknąć się z całkowicie inną kulturą.
Trafiłem do Stambułu. Na lotnisku okazało się, że nie czeka na mnie nikt z fundacji, z którą miałem tam współpracować. Nie miałem planu miasta ani pieniędzy, a szef instytucji przez telefon starał się wytłumaczyć mi drogę. Znalazłem w plecaku 10 tureckich lir, które dostałem od koleżanki z Polski na pamiątkę i to był mój starter. Pojechałem autobusem do centrum. Brzmiały mi w uszach słowa znajomego z Turcji: „Pokochasz Stambuł, pokochasz Turcję, ale jeśli chcesz być bezpieczny, nigdy nie bądź na Taksim nocą, zwłaszcza sam”. Jadąc tam, miałem serce w gardle. W autobusie wszyscy nagle wyciągają pieniądze w moją stronę. Myślę: „Trzeba uciekać, to jakiś podstęp”. A chcieli mi pomóc. Kiedy wysiadałem, Turek chwycił mój bagaż, szybko mu go wyrwałem i odszedłem, sprawdzając, czy za mną nie idzie. Chciał mnie odprowadzić, bo wiedział, że idziemy w tym samym kierunku. Chciałem kupić liry od studentów, a oni dali mi bilet. Nie wierzyłem, że wszyscy są tacy pomocni. Turcja to korki, wąsy, kebaby - stereotypy. Nauczyłem się tureckiego i zapewniam, że to świetna inwestycja, wystarczy, że przywitam się w tym języku w jakiejkolwiek budce z kebabami w jakimkolwiek mieście na świecie, a już mówią mi: „Bracie, masz kebab gratis”.

Podczas tej podróży wpadłeś na pomysł, by zobaczyć Irak czasu wojny.
W Turcji malowałem obrazy na szpitalnym oddziale onkologii, pomagałem seniorom, uczyłem charytatywnie angielskiego w szkole uchodźców. Jedna z uczennic powiedziała: „Pojedź do Iraku, do mojej rodziny. Ugoszczą cię, a ty przekażesz im informacje o mnie”. Po drodze zatrzymałem się w Urfie. To miasto miliona ludzi, opisano je w Biblii. Jego mieszkańcy są zdania, że gościem jest każdy, nieważne czy przybywa z terytorium wroga, czy jest przyjacielem. Gość nie może za siebie płacić: tej zasadzie są wierni wszyscy, nawet obsługa w restauracjach, sprzedawcy w sklepach. Gościem jest się przez 90 dni. Byłem tam tydzień, nie wydałem ani jednej liry. W jednej z knajp za barem stał 11-latek. Zapytał, skąd jestem. Nie wiedział, gdzie jest Polska, ale znał Bońka. „Jest u ciebie wojna?” - zapytał. „Bo wiesz, ja niedługo będę musiał iść na wojnę”… Nie wziął pieniędzy, powiedział, że gdyby to zrobił, ojciec by go zbił. W Iraku zatrzymałem się u dużej rodziny: razem mieszkało trzech braci, ich żony i gromadka dzieci. Pierwszego dnia zjadłem podany mi obiad i zagadałem się z mężczyznami. A jestem gadułą. Gdy odeszliśmy od stołu, wszystkie kobiety i dziewczynki rzuciły się do garnków. Zrozumiałem, że nie mogły zjeść, zanim mężczyźni nie odejdą od stołu.

W każdym mieście zostawiasz ślad - streetartowe dzieło. Co malujesz i czy zawsze legalnie?
Najczęściej moje prace to portrety wykonane sprejami. Z legalnością bywa różnie i właściwie nie jest to najistotniejsze. O ile moje dzieła nie kolidują z danym miejscem, to ludzie nie widzą w tym problemu. W Londynie czy Paryżu pomalowałem ściany całkiem niedaleko centrum i nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami, pomimo że nie prosiłem nikogo o pozwolenie. Maluję najczęściej sam i jakoś to sobie organizuję. Jakoś, bo często nawiązane wcześniejsze kontakty z ludźmi, którzy mają mi pomóc odnaleźć miejsce do malowania, niewiele dają. Jak się uda, to maluję, ale nie jest też tak, że zawsze dochodzi to do skutku np. w Indiach nic nie stworzyłem.

A jakie Twoje prace można zobaczyć w rodzinnym mieście?
Wiele z nich już pewnie zamalowano. Jedna z ciekawszych prac wisi na murze klasztoru Klarysek, namalowałem też portret dziewczyny na ul. Skłodowskiej, przy Wyższej Szkole Gospodarki, ale najwięcej malowałem przy liniach kolejowych. Pora na coś nowego.

Skupiasz się na twarzach, co w nich widzisz?
Ludzkie twarze zawsze zawierają w sobie dużo emocji. Jeśli ulicę potraktować jako swoistą sztalugę, to gdy pojawi się na niej ludzka twarz, jest duża szansa, że przykuje uwagę odbiorcy. Namalowane na ścianie oczy, które są zwierciadłem duszy, mogą zmienić dzień przypadkowego przechodnia i coś w niego pozytywnego wnieść. Tego bym chciał.

Bronisz się przed nazywaniem Cię turystą. Kim jest podróżnik?
Turystą nie byłem już kilka lat temu w Rzymie, ponieważ nie interesowały mnie zabytki same w sobie. Dużo ciekawsze wydawały się relacje z prawdziwymi Włochami. Ich domowe posiłki, obyczaje, to w jaki sposób żyją, było dużo bardziej interesujące niż historyczne budowle w turystycznym centrum. Tak czuję do tej pory.

Wyprawy w nieznane zabierają czas. Bywasz w domu?
W domu, czyli w Bydgoszczy jestem przez miesiąc, czasem dwa, w roku. Przez pół roku pracuję w Irlandii i odkładam wystarczająco, by móc podróżować przez kolejne miesiące. Do tej pory to się sprawdzało: zarobić za Zachodzie i wydać na Wschodzie. Z edukacji zrezygnowałem jakiś czas temu, choć nie wykluczam, że jeszcze do niej wrócę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!