Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłam rodzynkiem

Kamil Pik
Tomek Czachorowski
Do dzisiaj pamiętam jedną z takich sytuacji sprzed lat. Starsza kobieta stwierdziła: „No pani, jak to, żeby mąż nie mógł przylać żonie? To jest nienormalne”. Z nadkomisarz Moniką Chlebicz* rozmawia Kamil Pik

Praca w policji to było marzenie lat dziecięcych?
Nie. Ja marzyłam, żeby pracować z dziećmi. Po latach udało mi się to osiągnąć. Do policji trafiłam nieco przypadkowo. Nie dostałam się po maturze na wymarzoną resocjalizację i coś trzeba było robić przez ten rok do kolejnej próby dostania się na studia. Postanowiłam więc
znaleźć pracę. Tak jako 19-latka trafiłam na etat cywilny w Wydziale Finansów Komendy Wojewódzkiej Policji. Zakładałam, że tylko do czasu kolejnego naboru na resocjalizację.

Wkrótce potem założyła Pani jednak mundur.
Po pół roku okazało się, że jest możliwość przejścia na etat policyjny. Zdecydowałam się z tego skorzystać i trafiłam do komisariatu na bydgoskich Wyżynach, gdzie w praktyce byłam sekretarką. Spędziłam tam siedem lat. Nie spełniało to jednak moich oczekiwań i ambicji. Chciałam czegoś więcej.

I zdecydowała się Pani na kolejną zmianę?
Szukając wyzwań trafiłam do wydziału dochodzeniowo-śledczego na Błoniu. Rozpoczęłam też studia na mojej wymarzonej resocjalizacji.

Praca przy biurku chyba bardzo się różni od pracy w wydziale dochodzeniowym...
Nie da się tego porównać. Zaczęłam pracować na zmiany, na dyżurach dochodzeniowo-śledczych. Przyjmowałam najróżniejsze zgłoszenia od przychodzących osób: kradzieże samochodów, włamania, śmierci samobójcze, przemoc rodzinną. Nigdy nie wiadomo było, co się trafi. Było to duże wyzwanie, ale dzięki kolegom, na których wtedy trafiłam, łatwiej odnalazłam się w tych nowych realiach i nauczyłam się nowych obowiązków. Wówczas w dochodzeniówce razem ze mną były trzy kobiety, plus dwie w sekretariacie komisariatu. Trafiłam do typowo męskiego świata. Ale może też dlatego spotykałyśmy się z większą chęcią pomocy ze strony kolegów. Dzisiaj kobiety w policji już nikogo nie dziwią, jest ich dość sporo. W kujawsko- -pomorskiej policji 12 procent funkcjonariuszy to kobiety.

Czy jakieś sprawy z dochodzeniówki szczególnie utkwiły Pani w pamięci?
Tak, to było gdy zajmowałam się przestępstwami przeciwko życiu i zdrowiu. Sprawca takich przestępstw był zazwyczaj znany już w momencie zgłoszenia. Najbardziej specyficzne sprawy to przypadki przemocy domowej. Trzeba było wejść w czyjeś prywatne życie. Nie jest łatwo rozmawiać z dziećmi, które muszą opowiedzieć o tym, co złego robi ich tata. Na dodatek należy zrobić to tak, aby one miały odwagę powiedzieć wszystkie najgorsze rzeczy. Pamiętałam dobrze wezwanie do domu, gdzie znajdowała się kompletnie pijana mama z trójką dzieci. Pojechaliśmy pod wskazany adres na ul. Grunwaldzkiej. Na miejscu okazało się, że najstarsza córka miała 8 lat, młodsza 5 lat, a najmłodsza jeszcze nawet nie mówiła. Zszokowała mnie prośba tych dzieci, aby zabrać je od mamy. Mówiły, że nie chcą z nią już być. Mocno utkwiło mi to w pamięci.

Co się stało z tymi dziećmi?
Trafiły do działającego wtedy domu małego dziecka na ulicy Stolarskiej. Zadbaliśmy także o to, aby nie zostały rozdzielone. Mamę w alkoholowym amoku zabraliśmy na izbę wytrzeźwień albo do policyjnej izby zatrzymań, dokładnie już nie pamiętam.

Kobiecie łatwiej jest rozmawiać z rodzinami w takich przypadkach?
Nie wiem, czy łatwiej niż mężczyźnie. Może przez to, że byłam już wtedy mamą, miałam większą swobodę w kontakcie z dziećmi. Natomiast pomaga to na pewno w przypadku ofiar gwałtu. Poszkodowanym kobietom zdecydowanie łatwiej otworzyć się i opowiedzieć o zdarzeniu drugiej kobiecie. Pamiętam taką sprawę, gdy któregoś dnia tuż przed moim wyjściem z pracy do komisariatu na Błoniu wbiegła dziewczyna i powiedziała, że została zgwałcona w lesie przy ulicy Szubińskiej. W przesłuchaniu takiej ofiary muszą się znaleźć bardzo intymne szczegóły, o których na pewno trudniej opowiedzieć w rozmowie z mężczyzną. Wtedy, nie pierwszy raz zresztą, pomyślałam, że jesteśmy w policji potrzebne.

Potem trafiła Pani do wydziału prewencji, gdzie uczyła Pani dzieci i młodzież. Jak wspomina Pani ten czas?
To była praca, która chyba dała mi najwięcej osobistej satysfakcji. Pracując w wydziale prewencji kryminalnej prowadziłam spotkania i pogadanki w szkołach. Wszędzie, gdzie wchodziłam, spotykałam się z wielkim entuzjazmem. Gdy pojawia się osoba w mundurze, dzieci są zawsze rozanielone i zafascynowane, mają mnóstwo pytań. To były najmilsze chwile w tej pracy.

Na co dzień policjanci chyba nie spotykają się często z entuzjazmem ludzi.
To fakt. Zazwyczaj kontakt z policją odbywa się w nieprzyjemnych okolicznościach. Trudne momenty zdarzają się także w przypadku przestępstw związanych z przemocą. Ofiary często się wycofują, a my musimy przekonać poszkodowanych do podtrzymania zeznań, bo bez nich nic nie uda się zmienić w ich życiu, sprawca nie poniesie kary. Jeśli się nie udaje, to z ciężkim sercem trzeba sprawę odłożyć na półkę. I pozostaje w głowie ta myśl, czy można było zrobić coś więcej...

Czy w sprawach przemocy domowej nadal trwa zmowa milczenia sąsiadów i rodziny?
W Polsce przez te ostatnie piętnaście czy dwadzieścia lat nastąpiła ogromna zmiana kulturowa jeśli chodzi o ocenę przemocy domowej. Do dzisiaj pamiętam jedną z takich sytuacji sprzed lat. Podczas zbierania materiałów w sprawie psychicznego i fizycznego znęcania się, robiłam rozpytanie wśród sąsiadów i taka starsza pani w pewnym momencie stwierdziła „No pani, jak to, żeby mąż nie mógł przylać żonie? To jest nienormalne”. Dzisiaj powszechna jest świadomość, że to jest złe i coraz rzadziej się na ten temat milczy.

Jak wyglądały Pani kolejne kroki w policji, po pracy w wydziale prewencji kryminalnej?
Na chwilę wróciłam do pracy biurowej. Zostałam szefem wydziału prezydialnego w komendzie miejskiej. Potem zostałam pełnomocnikiem do spraw informacji niejawnych. Następnie z osoby, która określała, które informacje nadają się do upublicznienia, stałam się rzecznikiem prasowym. Czyli musiałam zrozumieć, że w zasadzie wszystko powinno być jawne, przynajmniej w opinii dziennikarzy. Z tyłu głowy jednak zawsze trzeba pamiętać o tajemnicy służbowej. Wymagało to dużej zmiany w sposobie myślenia o tym, co i jak się mówi.

Trudno się rozmawia z dziennikarzami?
Dzisiaj już chyba nie. Są oczywiście w pracy rzecznika sytuacje nie do obrony i trzeba wówczas zaakceptować krytykę, czy zarzuty. Zdarzają się też, oczywiście, dziennikarze bardziej napastliwi, czasami ocierający się o bezczelność. Generalnie jednak obracam się wśród tych samych osób z lokalnego środowiska dziennikarskiego, znamy się nawzajem i dobrze nam się współpracuje. Musiałam też w tej pracy stać się trochę rzecznikiem dziennikarzy w policji, próbując w ich imieniu zdobyć informacje.

Czy zdarzyło się kiedyś, że chciała Pani powiedzieć dziennikarzom coś, czego nie mogła?
Raczej nie. Pełniąc tę funkcję trzeba rozumieć instytucję, którą się reprezentuje. Nie przekazuje się swojego zadania. Aby być dobrym rzecznikiem, trzeba stać się częścią policji i wygłaszać jej opinie. Powinna to być osoba, która powie, że jest policjantem, a nie, że tylko pracuje w policji. Jeśli utożsamiasz się z tą instytucją, to nie ma takich dylematów.

Czy bycie rzecznikiem nauczyło Panią jakichś zasad przydatnych na co dzień?
Nauczyłam się asertywności. Teraz, jak idę np. załatwić coś w którymś urzędzie, u lekarza czy choćby reklamację w sklepie, to nie da się mnie łatwo zbyć. Nie odpuszczam i domagam się swoich praw. Wcześniej taka nie byłam. To lekcja od dziennikarzy.

Z czym musi się liczyć osoba, marząca o pracy w policji?
Jedyną motywacją do podjęcia tej pracy nie może być chęć stabilizacji. Prędzej czy później każdy tu się przekonuje, ile to człowieka kosztuje. Na co dzień trzeba się stykać z bardzo trudnymi dla naszej psychiki momentami, z dużym stresem. Trzeba się przyzwyczaić do odwoływania zaplanowanych na sobotę czy niedzielę spotkań, do rezygnacji z urlopu, do tego, że nie wróci się po południu do domu. Nie każdy to wytrzymuje.

Domyślam się więc, że praca ta odbija się na życiu rodzinnym. Trudno jest żyć z policjantką/
policjantem?

Oj, myślę, że tak. Najtrudniej tej drugiej połówce chyba zrozumieć i zaakceptować u partnera ciągłą gotowość do pracy. Jak odwołujesz rodzinne plany raz, drugi, czy trzeci, to jeszcze
ujdzie. Jak zdarza się to regularnie przez wiele lat, to dla rodziny jest to ciężki egzamin cierpliwości.

Do policji trafiła Pani w 1990 roku. Rozmawiamy 24 lata później. W policyjnej rzeczywistości te dwie daty to pewnie przepaść?
Nastąpiła niewyobrażalna zmiana. Jak w dziewięćdziesiątym roku przyszłam do pracy, to komenda już na wejściu, sama w sobie, była odstraszająca. Tak samo jej wyposażenie. W moim pokoju każde
krzesło i każde biurko było z innej parafii. Dzisiaj policyjne budynki stały się czyste i nowoczesne, przychodzący ludzie nie są odgrodzeni kratami od policjanta. Sprzęt obecnie przez nas używany, w latach 90. byłby jak z kosmosu. Inna jest także mentalność i podejście do pracy samych policjantów. W tamtym czasie była to jeszcze grupa ludzi wyrosła z milicji. Dzisiaj nastąpiła już zmiana pokoleniowa.

I w tym czasie przybyło także kobiet w policji...
Zgadza się. Dzisiaj już rzadko spotkamy się z sytuacją, gdy kobieta jest rodzynkiem w komendzie. W kujawsko-pomorskiej policji pracują obecnie 664 panie. W skali kraju mniej więcej co siódmy policjant to kobieta. I nikogo to już nie dziwi. Tak właśnie powinno być. Mężczyźni pewnie musieli się w pewnym momencie do tego trochę przyzwyczaić i dostosować. Oni jednak mają swoje tematy, inny sposób bycia, taki swój męski świat.

Czyli ucichły już dyskusje, czy kobiety w ogóle nadają się do policji?
Dyskusje o tym, czy np. w patrolówce lub oddziale antyterrorystycznym panie sprawdzą się tak samo dobrze jak mężczyźni, były i zapewne będą nadal. Dotyczą one jednak wybranych zadań, a nie pracy w policji w ogóle. Bezdyskusyjnie różnice fizyczne są nie do pokonania. Nie zmienia to faktu, że są panie, które odnajdują się i w takiej roli. W naszym województwie mamy jedną panią w oddziale AT. Zgodzę się jednak, że większość kobiet w policji działa w tych obszarach, gdzie różnice fizyczne są bez znaczenia. I przy tym pokazują, że że niektórymi cechami charakteru przewyższają mężczyzn.

I również awans nie stanowi dla kobiet problemu?
Wśród najwyższej kadry dowódczej ciągle jest ich bardzo niewiele, tylko jedna kobieta jest komendantem wojewódzkim. Szklanego sufitu nie ma. Kobiet na najwyższych stanowiskach jednak rzeczywiście jest mało. Myślę, że w pewnym stopniu bierze się to z tego, że bardzo trudno pogodzić ogrom pracy, z jakim wiąże się kierowanie jednostką policji, z życiem
rodzinnym. Ja chylę czoło przed tymi kobietami, które się na to zdecydowały, a równocześnie potrafią być żonami, matkami.

Czy po zdjęciu munduru spotyka się Pani z jakimiś nieprzyjemnymi komentarzami na temat tego, że jest Pani policjantką?
Nie. Nie miałam takich sytuacji. Wprost przeciwnie. W gronie osób, które mnie znają, spotykam się z dużą sympatią i zainteresowaniem. Wielokrotnie byłam proszona o poradę, jak się zachować, czy co zrobić, gdy ktoś czuł się poszkodowany. Natomiast w czasie służby zdarzały się różne sytuacje. Również takie, gdy podczas zatrzymania pewien młody człowiek splunął w moją stronę.

Dostała Pani kiedyś mandat za wykroczenie na drodze?
Nie, nie zdarzyło mi się. Ale mandat otrzymał mój mąż, gdy ja byłam pasażerką. Jestem tylko człowiekiem, więc pewnie zdarzyło mi się czasami zasłużyć na mandat, ale na razie miałam szczęście i nie zostałam ukarana. Za to w ostatnim czasie trzykrotnie trafiłam na kontrolę trzeźwości na drodze. Raz nawet panowie policjanci rozpoznali mnie jako rzeczniczkę policji.

Jak Pani lubi spędzać czas poza pracą?
Jeśli już uda się pójść na urlop, to uwielbiam z mężem żeglować. Jestem zakochana w Zalewie Koronowskim. Jakiś czas temu pojechaliśmy do Chorwacji i tam wyczarterowaliśmy łódkę. Było to fenomenalne przeżycie. Te krótsze momenty lubię spędzać na treningu fitness, albo na zwykłym nicnierobieniu, aby odpocząć.

Po służbie jest Pani dowódcą jednostki „dom i rodzina”, czy to mąż nią dowodzi?
Mąż czasami żartuje, mówiąc do mnie „tak jest, mój mały komendancie”, ale spodnie w domu nosi właśnie on. W naszej rodzinie panuje jednak równouprawnienie. Oboje pracujemy i nie sposób, aby jedna osoba brała na siebie cały ciężar obowiązków. Dzielimy się więc nimi według możliwości każdego z nas.

*Monika Chlebicz

Nadkomisarz, rzeczniczka prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy, wielbicielka
żeglowania po Zalewie Koronowskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!