Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Damy noszą kapelusze - rozmowa z Ireną Benowską z ostatniej toruńskiej pracowni modniarskiej

rozmawia Lucyna Tataruch
Tomasz Czachorowski
Powiem pani, że królowa Elżbieta… ona często chodzi w jednym fasonie kapelusza. Mam nawet taki na wystawie. Nosi go we wszystkich kolorach, ale ciągle ten sam model. Dobrałabym jej coś innego.

Kapelusze kojarzą mi się z… ekstrawagancją. A Pani?
Ależ skąd! (śmiech). Zupełnie nie z ekstrawagancją, raczej z elegancją. Przecież dawniej - np. jeszcze w latach 70. czy 80. - każda pani miała niejeden kapelusz. To już się trochę zmieniło, ale nadal są jeszcze osoby, które je noszą.

Pani też nosi?
Noszę. Może nie codziennie, bo wiadomo, że jak idę do pracy czy ze sklepu z siatkami, to kapelusz nie bardzo pasuje. Natomiast w niedzielę zawsze go zakładam.

Jaki fason Pani preferuje?
Teraz lubię męskie stylowe fasony. Jakieś wymyślne modele to już nie dla mnie, nie ten wiek… ale ogólnie bardzo dobrze mi w kapeluszach (śmiech).

Z zawodu jest Pani modystką…
…nie, nie. Ja tak nie do końca jestem modystką. Ja się jedynie wyszkoliłam w tym zawodzie pracując tu razem z mężem. Jakby to pani wyjaśnić… poprzez patrzenie na te kapelusze latami nauczyłam się je projektować, szyć, przybierać. Wymyślam nowe wzory, fasony, robię przypinki i fascynatory. Ale nie mam na to żadnych papierów. Dawniej to było tak, że np. do naszego zakładu przychodziły uczennice. Trzy dni w tygodniu miały tu praktyki, a potem kolejne trzy dni szkołę zawodową. Mój mąż, który był mistrzem modniarskim, uczył je rzemiosła. Następnie jechały do Bydgoszczy na egzamin w Izbie Rzemieślniczej, po którym dostawały dyplom czeladnika czy też mistrza. Ja natomiast nigdy czegoś takiego nie zdawałam, choć myślę, że umiem nie mniej.

Teraz chyba trudno byłoby znaleźć taką modystkę z dyplomem. Młode pokolenia w ogóle znają to słowo?
Niegdyś mówiło się na ten zawód jeszcze „modniarka”. Teraz to faktycznie już raczej zapomniane określenia. Gdy kiedyś chcieliśmy zatrudnić do zakładu dodatkową osobę, to wyłożyliśmy na wystawę karteczkę z napisem: „Poszukujemy modystki”. Zgłaszały się wówczas do nas dziewczyny, które sądziły, że będą tu modelkami. Niestety, jest jednak drobna różnica między modelką a modystką (śmiech). Trudno kogoś znaleźć do pomocy. Już nawet nie chodzi o dyplom, bo przecież i bez niego można robić fajne rzeczy. Trzeba tylko mieć dar - zdolności manualne, to coś w rękach i trochę gustu… W sumie to nic trudnego, ale ten zawód jest po prostu niedzisiejszy.

Nie martwi to Panią?
Aż tak bardzo to nie, bo ja mam swoje klientki i jakoś sobie radzę. Odwiedzają mnie panie w różnym wieku - i takie luzackie studentki, i starsze kobiety, które zawsze nosiły kapelusze. Dziś nawet przyszła tu pani lat 91. Nigdy bym jej tyle nie dała, wyglądała świetnie. Zamówiła sobie kapelusz na wyjątkową okazję - wesele prawnuczki. Była również para turystów - ona Indonezyjka, on Polak, na co dzień mieszkają w Londynie - i też wybrali dla siebie po sztuce. Jak jadę tramwajem, to często widzę - siedzi jedna pani w moim kapeluszu, dalej stoi druga, na przystanek idzie trzecia. Czasem klientki przyjeżdżają tu nawet specjalnie z innych miast.

Ale jakoś bardzo się Pani chyba nie reklamuje.
Nie, bo ja uważam, że jak towar jest dobry, to nie potrzeba aż takiej wielkiej reklamy. Jedna klientka powie drugiej, ktoś zapyta: „A gdzie to kupiłaś?”, inny wejdzie w internet, przeczyta coś o pracowni. I już. Towar się sam obroni, w tych czasach to żaden problem.

Ile zajmuje Pani stworzenie kapelusza?
To zależy. Wszystko tu jest robione ręcznie, jedynie najprostszą maszyną się trochę podszywa, ale reszta to praca, która wymaga precyzji. Taki słomkowy, pleciony kapelusz zajmuje dwa dni. Te filcowe formuje się na ciepło i trwa to trochę krócej. Każdy model jest tak naprawdę inny. Robię je na indywidualne zamówienia - klientka przychodzi, wybiera fason i kolor, bo wiadomo, że musi być to dobrane do kreacji lub dodatków. Ale jak przyniesie mi pani na przykład jakiś wzór z internetu, to też go odtworzę. Może nie będzie idealnie tak samo, ale na pewno bardzo podobnie.

A ile to kosztuje?
Kapelusz z filcu, czyli z najbardziej popularnego surowca, to jakieś 100-150 złotych. Słomkowe kosztują w granicach 300 złotych, welurowe też. Można powiedzieć, że to już jest towar luksusowy, bo welur to najlepszy gatunek surowca, jeśli chodzi o kapelusze. Materiały są dobre, sprowadzane z Włoch. Kapelusze się nie odkształcają, nie defasonują. Zupełnie co innego niż chińskie modele z sieciówek. Myśmy nawet kiedyś kupili taki jeden do sprawdzenia. Miał być niby z filcu, a jednak nie - w środku guma oblepiona materiałem. Po deszczu coś takiego nadaje się jedynie do wyrzucenia. To jednorazówka. Może ktoś by powiedział, że moje zajęcie jest jakieś anachroniczne, ale przecież my wszyscy jesteśmy jeszcze za biedni, by kupować rzeczy na jeden raz, prawda? A jak sprawi sobie pani kapelusz z dobrego materiału, to zawsze można go odświeżyć, przerobić, nadać mu nowy fason. I będzie służył latami.

Taki kapelusz nadaje się na prezent, np. dla przyjaciółki?
Raczej bym nie polecała takiego prezentu. Można z tym nie trafić, nawet jak ktoś nosi kapelusze. Ta osoba musiałaby najpierw tu przyjść, zmierzyć, zobaczyć. To tak samo, jakby pani dla siebie chciała kupić kapelusz z internetu. Bez mierzenia - bardzo ryzykowne. Przyjdzie potem do domu paczka i okaże się, że to nie to. Każda twarz wymaga innej oprawy, innej wysokości główki. Wcale nie tak łatwo jest wyglądać dobrze w pierwszym lepszym kapeluszu.

Śledzi Pani trendy w modzie?
Tak, oczywiście, bez tego nie byłoby interesu. Przeglądam żurnale, podpatruję gwiazdy, śledzę urywki z angielskiego dworu. Zawsze coś tam się wypatrzy. Zresztą pani też na pewno widzi, że na tych wszystkich rautach na Zachodzie damy noszą kapelusze. Klientki również się na tym wzorują. Teraz jest raczej moda na sportowe małe kapelusiki. Te eleganckie pojawiają się do sukienek, na uroczystości rodzinne. No i latem to wiadomo - zawsze w modzie będą kapelusze słomkowe.

A zdarza się, że patrzy Pani czasem na kogoś z rodziny królewskiej z myślą: „Ale okropny kapelusz! Nigdy bym takiego nie zrobiła”?
Powiem pani inaczej: królowa Elżbieta… ona często chodzi w jednym fasonie kapelusza. Mam tu nawet taki na wystawie. Nosi go we wszystkich kolorach, ale ciągle ten sam model. Myślę, że mała zmiana by nie zaszkodziła. Dobrałabym jej coś innego.

Doradziłaby jej coś Pani, gdyby się tu nagle zjawiła?
Oczywiście (śmiech). Zawsze doradzam. Jestem tu po to, żeby klientka wyszła zadowolona i żeby dobrze wyglądała. Czasem sugeruję paniom inne fasony, podpowiadam. Przecież nie sztuką jest coś sprzedać. Chodzi o to, by klientki do mnie wracały.
[div=pull-right][img=300px]http://m.7dni.pl/2017/06/orig/6753f-359534.jpg[/img][/div]
Miała Pani kiedyś jakąś wyjątkową klientkę?
Taką wyjątkową, jak królowa Elżbieta? A miałam (śmiech). Robiliśmy kiedyś cztery kapelusze dla pani Hanny Bielickiej. Zadzwoniła do nas jej menedżerka i powiedziała, że Hanka ma jubileusz. Nawet nie wiem, jak nas znalazła, wtedy jeszcze nie było internetu. Podała nam jej rozmiar głowy i zabraliśmy się do pracy. Ja panią Hannę zawsze widziałam w kapeluszach, więc mniej więcej wiedziałam, jakie fasony lubi. Jeden z tych naszych był welurowy, z dużym rondem… Pozostałych już sobie nie przypomnę.

Spodobały jej się?
No, chyba tak, bo potem w nich chodziła i występowała. Ale ona miała ze sto tych kapeluszy, więc z czasem już przestałam je śledzić.

Pamięta Pani najpiękniejszy kapelusz, jaki Pani stworzyła?
To był czarno-biały model, słomkowy… Nie wiem, czy oglądała pani taki film „Śniadanie u Tiffany’ego”.

Oglądałam.
No to pani wie - ona tam idzie w takim wielkim kapeluszu… I właśnie ten model robiliśmy na zamówienie do Anglii dla jakiejś pani, chyba na wesele. W tym roku też chcę go zrobić, ale do sprzedaży na sklep.

Obecnie sama prowadzi Pani zakład?
Tak. Wcześniej prowadziliśmy go we dwoje, z mężem, ale od sześciu lat jestem tu już sama. Mąż ciężko choruje, leży i niestety nie ma z nim kontaktu… Zakład w 1947 roku założyła jego matka, która przyjechała do Torunia z Warszawy. To była bardzo elegancka pani, z dobrego domu, jak to się dawniej mówiło. Miała dużo dobrego gustu. Zaczęła robić kapelusze na sprzedaż, bo po wojnie takie nastały czasy, że brakowało rąk do pracy i kobiety, które wcześniej wychowywały dzieci, musiały zająć się czymś zawodowo. Pewnie nie było jej łatwo, ale radziła sobie. Niestety, umarła zdecydowanie zbyt wcześnie. Mój mąż przejął zakład, a ja przyszłam tu razem z nim. Myśmy wtedy byli jeszcze bardzo, bardzo młodzi. Na mnie też to spadło dość niespodziewanie. Nie przypuszczałam, że moje życie zwiąże się z kapeluszami.

Przyjęła Pani tę nową rolę z entuzjazmem czy z przerażeniem?
Byłam tak młoda, że chyba się nad tym nie zastanawiałam. Nie myślałam o kapeluszach. Myślałam o mężczyźnie, którego poślubiłam. Wie pani, miłość to czasem tak działa na człowieka, wszystko można dla niej poświęcić (śmiech).

Co Pani poświęciła?
No, na przykład studia. Gdybym nie poznała mojego męża, to na pewno byłabym prawnikiem, taki zawód sobie wymarzyłam. Przyjechałam do Torunia z małej miejscowości pod Białymstokiem, specjalnie na uniwersytet, z czego zresztą moi rodzice nie byli za bardzo zadowoleni. Mamie zawsze marzyła się lekarka w domu i chciała, bym poszła na Akademię Medyczną w rodzinnych stronach. Mnie niestety na sam widok krwi robi się niedobrze, więc co byłby ze mnie za lekarz?

Czyli przyjechała tu Pani wbrew mamie?
Mama w końcu powiedziała: „Niech ona już jedzie do tego Torunia. I tak się nie dostanie na to prawo”. A jednak, dostałam się. Tyle że na trzecim roku poznałam mojego przyszłego męża i tak się jakoś stało, że studia poszły na bok.

Jak go Pani poznała?
Na ulicy (śmiech).

Podszedł i powiedział coś miłego?
Właśnie tak, ale więcej nie powiem.

Dlaczego? Proszę zdradzić, co powiedział, to szalenie ciekawe!
(śmiech) Nie, nie mogę i nie chcę. Zostańmy przy tym, że dwa dni później byłam już u jego mamy na urodzinach.

No, to szybko poszło.
Bardzo szybko. Po miesiącu już się oświadczył.

A ślub?
Po czterech miesiącach (śmiech).

Spontaniczna miłość!
Oj, bardzo!

Rodzice w Białymstoku nie mieli nic przeciwko?
Nie. Jeśli mi odpowiadała taka sytuacja, to im też. Ja zawsze byłam rozsądną dziewczyną. Może akurat w tym przypadku wyjątkowo szybko się to wszystko potoczyło, ale wiedzieli, że jak by nie było, to sobie poradzę.

Nie żałowała Pani później tej rezygnacji ze studiów?
Czasem są takie chwile, że się żałuje… ale to tylko drobne momenty.

Mąż nigdy nie usłyszał, że to przez niego?
Nie, to był mój wybór. Nie można kogoś obwiniać za to, że nie zrealizowało się tego, co na początku było zamierzone. Zresztą myśmy tu mieli dobre życie. Teraz jesteśmy razem już przeszło 50 lat, w zdrowiu i w chorobie. A ja jestem raczej pogodną osobą i lubię to miejsce.

Traktuje je Pani jak biznes?
Nie, jak drugi dom. Tak samo myślał o tym mój mąż. Kochał swoją pracę i był w niej świetny. Ja przychodzę tu przed godziną 10, wychodzę po 17 i te kapelusze to całe moje życie… Powiem pani, że nawet chciałabym, aby dawne czasy wróciły, bo jak jest więcej kobiet w kapeluszach, to i na ulicach od razu jakoś barwniej, weselej.

Dawniej to musiało być bardzo popularne miejsce w Toruniu.
Cała ulica Szewska była popularna, taki rzemieślniczy zakątek. Zgodnie z nazwą zaczynała się od szewca, potem mieliśmy kaletnika, zegarmistrza, a tu naprzeciwko gorseciarkę. Za to w innych częściach miasta działała konkurencja. W całym Toruniu można było naliczyć 11 pracowni modniarskich.

I do dziś przetrwała tylko ta?
Tak, bo w tych pozostałych zakładach panie były od nas dużo starsze i albo nie przekazały nikomu pracowni, albo z jakichś innych powodów te miejsca zostały zamknięte. W każdym razie my zostaliśmy - w tym samym lokalu, bez zmian.

A kto po Pani przejmie pracownię?
Myślę, że syn…

Odnajdzie się w tych kapeluszach?
Zobaczymy, raczej będzie musiał (śmiech). Ktoś powinien kultywować tradycję. Ale ja tu jeszcze spokojnie chcę przynajmniej przez kilka lat podziałać, więc na razie nie musi się tym martwić.

*Irena Benowska

od wielu lat prowadzi najstarszą i obecnie jedyną pracownię kapeluszy damskich w Toruniu. Odwiedzają ją klientki z całej Polski i nie tylko. Zakład Modena założony został przez jej teściową Jadwigę Benowską w 1947 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!