Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziecko z Laosu: Podróż na sześć stóp

Dominika Kucharska
Petra, pozostałości po wykutym w skale mieście
Petra, pozostałości po wykutym w skale mieście
Wiedziałam, że nocleg, przejazd czy posiłek to rzeczy, które w pewnych rejonach można dostać za darmo. Jednak dopiero, gdy przekonałam się o tym na własnej skórze naprawdę poczułam, że świat stoi przede mną otworem - mówi Ola Reszkowska, podróżniczka.

Pierwsze promienie słońca i hałasy wydostające się z sąsiadujących namiotów budziły Nataszę. W kwietniu w ciągu dnia temperatura w Izraelu dochodzi do 40ºC. Ten skwar - odmienny od polskiego chłodu, który Natasza dotychczas zdołała poznać - nie robił na niej większego wrażenia. Wesołe okrzyki i fale gorącego powietrza budziły też jej rodziców - Olę i Mateusza. W trakcie swojej pierwszej tak dalekiej wyprawy Natasza skończyła 5 miesięcy. Pierwszej, ale na pewno nie ostatniej, bo będąc dzieckiem wciąż nienasyconych podróżników nie może być inaczej.

DZIECKO Z LAOSU

- Nawet przez sekundę nie wiązałam rodzicielstwa z  koniecznością rezygnacji z  pasji.
Do wspinaczki wróciłam 5 tygodni po porodzie. Wiedziałam też, że będziemy we troje podróżować - mówi Ola Reszkowska. 25-letnia bydgoszczanka jest autorką bloga podróżującej rodziny. Swoim internetowym zapiskom nadała tytuł „Dziecko z Laosu”, bo jej córeczka Natasza to wyjątkowy prezent przywieziony właśnie z wyprawy do państwa nad Mekongiem, ale o tym za chwilę.

Najpierw musimy cofnąć się w czasie. Mniej więcej 5 lat temu Ola zakochała się we wspinaczce, a niedługo potem w Mateuszu, którego poznała na ściance. Szybko wkręciła się we wspinaczkowe towarzystwo. Zaczęły się wyjazdy w skały - spanie w namiocie, całodniowe wchodzenie jeszcze wyżej i wieczory przy ognisku. - Zauważyłam, że większość tych
osób prowadzi specyficzny styl życia. Podróżuje na stopa, odkrywa świat za grosze, trochę na dziko. Chciałam tego spróbować - wspomina.


Marokańskie wybrzeże

ŚWIAT STOI OTWOREM

Swoje pierwsze wyjazdy bez rezerwacji Ola nazywa nieudolnymi, ale z każdą kolejną wyprawą wiedziała coraz lepiej, co warto zabrać, co załatwić jeszcze z Polski, a co odpuścić. - Zdawałam sobie sprawę z tego, że nocleg, przejazd z miasta do miasta czy posiłek to rzeczy, które w  pewnych rejonach świata można dostać za darmo. Jednak dopiero, gdy przekonałam się o tym na własnej skórze, naprawdę poczułam, że świat stoi przede mną otworem - mówi.

Zanim zaczęła podróżować ze swoim obecnym mężem, zwiedziła Bałkany i Izrael. Już z  Mateuszem u  boku odkrywała Maroko, Gruzję, Armenię, Tajlandię i Laos. Ostatnia była wspomniana druga wyprawa do Izraela i Jordanii, na którą wybrali się w trójkę - z córką. Każdy z tych wyjazdów był inny, ale wspólny mianownik to przemieszczanie się autostopem i spanie w namiocie. - Autostop to atrakcja sama w sobie. Trzeba tylko pamiętać, że pozory mylą. Kierowca tira ze złotymi zębami albo taki bez zębów odpalający papierosa od papierosa może okazać się przemiłym człowiekiem. Genialne trasy autostopem pokonywaliśmy w Azji. Tam podróżuje się głównie na packach. Wiatr we włosach, cudowne widoki i to wszystko za darmo! Natomiast noclegi w namiocie mają to do siebie, że bez względu na to, ile śpimy, zawsze budzimy się wypoczęci. To chyba kwestia świeżego powietrza - tłumaczy.

Do cech wspólnych wszystkich wyjazdów tej rodziny trzeba dodać jeszcze jedno - mogą spać w najgorszych warunkach, ale po przebudzeniu szukają pięknego miejsca, aby rozłożyć kocyk i wypić tam kawę. Czas na celebrowanie posiłków znajdują zawsze. Oboje kochają jeść, a dodatkowo Mateusz jest sushi masterem, więc odkrywanie nowych smaków to dla nich punkt obowiązkowy każdej eskapady.

AZJATYCKIE LUKSUSY

Nietrudno zgadnąć, że i  podróż poślubna państwa Reszkowskich była niezwykła. Zamiast wesela zorganizowali skromne przyjęcie. Pieniądze od rodziców przeznaczyli na wyjazd. Zanim ruszyli w nieznane, oboje złożyli wypowiedzenia. Ola była zatrudniona w rodzinnej firmie, więc nie miała z tym problemu, a Mateusz od dłuższego czasu i tak planował zmianę pracy. - Chcieliśmy zwiedzić Tajlandię, Kambodżę i Laos. Pierwszy raz w życiu kupiliśmy bilet w jedną stronę. Braliśmy pod uwagę, że gdzieś zostaniemy dłużej, popracujemy czy włączymy się w wolontariat. Dawaliśmy sobie dużo wolności - mówi Ola.

W Tajlandii pierwsze noce spędzili tradycyjnie pod namiotem, ale gorąc i wilgotność były nie do wytrzymania. Musieli szukać innych noclegów. - Kierowaliśmy się na najbrudniejsze uliczki i pytaliśmy o pokój. Tam było najtaniej. Około 20 złotych za noc dla nas dwojga. Często warunki w  pełni odzwierciedlały cenę, ale nie należymy do osób, które czegoś się brzydzą. Z drugiej strony, w tej kwocie kilka razy udało nam się znaleźć pokój z klimatyzacją!

Pławiąc się w „luksusach” Laosu spontanicznie postanowili, że postarają się tam o dziecko. Ola śmieje się, że wszystko przez to, że w trakcie tej podróży napatrzyli się na urocze dzieci biegające po ulicach. Udało się. Po 3 miesiącach wrócili do Polski bez uprzedzenia, dzień przed Wielkanocą. W brzuchu Oli rosło dziecko z Laosu.


Laos, podróż poślubna

JACY RODZICE, TAKA CÓRKA

- „Niemowlę może być wymagające, nie zakładaj niczego z góry” powtarzała moja mama, gdy jeszcze byłam w ciąży, ale okazało się, że Natasza to bezproblemowy maluch. Jest dużo rodziców podróżujących z  małymi dziećmi, więc wiedzieliśmy, że jest to możliwe - mówi Ola. O dziwo od nikogo nie usłyszeli, że zabieranie kilkumiesięcznego dziecka w daleką podróż, bez zarezerwowanego pokoju w  hotelu, to lekkomyślność. Częściej pojawiały się wyrazy podziwu. - Oczywiście nie porwaliśmy się na nie wiadomo co. Inni decydują się na dużo bardziej ambitne wyprawy. Znając tak wiele szalonych historii, nieraz jest mi wstyd w ogóle wychylać się z tym, co my robimy - dodaje.

Izrael jest pierwszym krajem, do którego Ola pragnęła wrócić i zwiedzić go z mężem i córeczką. - Z reguły podróż w to samo miejsce jest
dla mnie stratą czasu, ale Izraelem trudno się znudzić. Znajdziemy tam śródziemnomorskie klimaty, piękną rafę koralową, a po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów oczom ukazuje się pustynia i księżycowe krajobrazy. Mało kto wie, że w Izraelu można też jeździć na nartach! Do tego dochodzi mozaika kulturowa, religijna, językowa - wymienia.

Mała istotka, którą wzięli ze sobą, nie zmieniła ich planów. - Obawialiśmy się, jak przetrwa podróż samolotem, ale zarówno start, jak i lądowanie Natasza przespała. Początkowo wciąż ją obserwowaliśmy. Staraliśmy się kontrolować czy nie dzieje się z nią coś niepokojącego, ale wyglądała na bardzo zadowoloną. Była pod wrażeniem wszystkiego, co ją otacza. Podziwiała kolory, nowe twarze. Odwiedziliśmy wszystkie miejsca, które planowaliśmy zobaczyć - mówi Ola.


Darmowa podwózka w Laosie

RODZINNY EKWIPUNEK

Planując podróż na sześć stóp po raz pierwszy zdecydowali się wynająć na miejscu auto. Kilka razy korzystali też z couchsurfingu, czyli spania w  domach osób zarejestrowanych na międzynarodowym portalu. Pozostałe noce spędzali pod namiotem. Rozbijali się na plażach. To gwarantowało im darmowy dostęp do pryszniców i toalet. Minusem był gwar. Izraelczycy kochają biwakowanie, więc w  każdy wolny weekend rozbijają swoje przenośne M1, grillują, a z głośników płyną ich przeboje.

Różnice w podróżowaniu z dzieckiem i bez? Przede wszystkim ich bagaże powiększyły się o takie akcesoria, jak dmuchana wanienka czy stelaż od wózka, na którym mocowali fotelik samochodowy. Karmienie piersią rozwiązało problem jedzenia i picia dla małej. Gdy Natasza nudziła się jazdą w wózku, nosili ją w chuście. Bardzo pilnowali się, aby pamiętać o nakryciu jej głowy i częstym smarowaniu córeczki kremem z filtrem - w końcu było to jej pierwsze w życiu opalanie. Gdy dotarli do granicy z Jordanią musieli zostawić auto po stronie izraelskiej. Wzięli tylko najpotrzebniejsze rzeczy i na nogach ruszyli na zwiedzanie Królestwa Haszymidzkiego.

Nataszę najbardziej rozczarował powrót do domu. Kapryśny początek maja miał się nijak do słonecznych widoków, które odkrywała przez ostatnie dni…

GRUZIŃSKIE SPA

Podróżniczy debiut Nataszy zaliczają do niezapomnianych, ale laur zwycięstwa w kategorii hardcore niezmiennie dzierży inny wyjazd. Mowa o pierwszej wspólnej wyprawie Oli i Mateusza - 21 dni w Gruzji i Armenii. Byli zakochani po uszy, więc jedzenie czy spanie schodziły na dalszy plan. - Dwa tygodnie nie widzieliśmy prysznica! Kąpaliśmy się w rzece, a i tak było genialnie. Żadne uciążliwości nie były dla nas straszne. Pewnie odrobinę chcieliśmy sobie coś udowodnić - przyznaje podróżniczka. Ale, żeby nie było aż tak romantycznie, Oli pewnego dnia zaczęła puchnąć twarz. - Mam problem z zębami, więc najbardziej obawiałam się, że to coś wymagającego chirurgicznej interwencji. Dodam, że byliśmy w górskim rejonie Gruzji. Samo dotarcie tam to wyzwanie. Trafiliśmy do lokalnej lekarki, która bardziej przypominała szamankę. Sięgnęła po dziwne narzędzia i oznajmiła, że to na pewno ząb. Byłam przerażona, więc zdecydowaliśmy się wezwać pomoc. Na szczęście mieliśmy ubezpieczenie, ale na karetkę czekaliśmy 16 godzin. Gdy już dotarła, przez 8 godzin jechaliśmy do Tbilisi. A na miejscu… luksusy! Zabrano mnie do prywatnej kliniki, w której byłam jedyną pacjentką. Opiekowało się mną trzech lekarzy. Po tygodniach w namiocie czuliśmy się jak w spa - opowiada. Okazało się, że to nie ząb, a najprawdopodobniej ugryzienie chorego owada. Ze szpitala wypisano Olę w dniu wylotu, więc wypoczęci i wymyci trafili na lotnisko. Wszystko skończyło się dobrze.

Po gruzińskiej opuchliźnie, drugie starcie z owadami przeżyli w Maroku. - Wysiedliśmy z ciężarówki, którą jechaliśmy na stopa i trafiliśmy na rój os. Nie wiedzieliśmy, co robić. Zrzuciliśmy plecaki i zaczęliśmy biec. Wskoczyliśmy do jakiejś obrzydliwej sadzawki na pustyni, w której normalnie nie zanurzyłabym palca. Zdjęłam chustę, którą zabieram na każdą wyprawę i okryłam nią nasze głowy, bo tylko one wystawały znad wody. Ktoś nas zauważył. Ludzie przynieśli moskitiery i zawieźli od razu do szpitala. Ostatecznie nic nam się nie stało, ale do końca dnia mieliśmy miękkie nogi. Zapewniam jednak, że po czymś takim podróż smakuje jeszcze lepiej. A poza tym te przygody zbliżają nas jako parę - przyznaje Ola.


Maroko o zmierzchu

ROZBRAJAJĄCA GOŚCINNOŚĆ

Na anegdotach o owadach kończą się opowieści o ciemniejszej stronie podróżowania bez rezerwacji. Choć miejsca, do których jeżdżą, przez wiele osób są uznawane za niebezpieczne, jeszcze nigdy w trakcie podróży nie spotkało ich nic złego ze strony drugiego człowieka. - Tak często mówi się o polskiej gościnności, a ma się ona nijak do tego, jak przyjmowani byliśmy w krajach spoza Europy Zachodniej. Nie chodzi nawet o to, że ktoś sam zatrzymywał się, żeby nas podwieźć, często nadkładając własnej drogi. Byliśmy zapraszani do domu, karmieni, obwożeni po całej rodzinie. Chwilami ta gościnność wręcz nas zawstydzała. Rekordy biła Armenia. Tego, jak tam cieszono się z obecności drugiego człowieka, nie da się opisać. To bardzo religijny naród. Od jednego Armeńczyka usłyszeliśmy: „Jeśli ja wam czegoś nie dam, to Bóg nie da mi.” Oni traktują to bardzo poważnie. Widzieliśmy, że żyją skromnie, a i tak dawali nam na drogę worek z jedzeniem. Gdyby nie opowieści innych podróżników, to ta chęć pomocy od zupełnie obcych osób trochę by przerażała - mówi ze śmiechem Ola.

Po powrocie z Armenii miała nieodpartą ochotę komuś pomóc, gdzieś podwieźć, zaprosić do domu, nakarmić. Do dziś jadąc autem wypatruje ludzi, którym mogłaby wskazać drogę, kupić wodę i podrzucić na wylotówkę. - Dla mnie to żaden problem, a z własnego doświadczenia wiem, ile taka pomoc znaczy, gdy jest się za granicą - wyjaśnia.

KONIE ZAMIAST AUTOSTOPU

Gdy pada pytanie o następną podróż, Ola unika odpowiedzi. Tłumaczy, że dopóki nie ma kupionych biletów lotniczych, to nie ma o czym mówić. W przyszłości marzy im się Kirgistan, gdzie zamiast autostopem przemieszczaliby się na koniach. Za to bez zastanowienia odpowiada na pytanie o to, skąd mają pieniądze na zwiedzanie świata. - Sęk w tym, że tych pieniędzy nie mamy zbyt wiele, ale nasze wyjazdy są naprawdę tanie. Nie wydajemy na nie więcej niż większość Polaków w trakcie dwutygodniowego urlopu. Podróże są naszym priorytetem. Pozostałe elementy życia podporządkowujemy naszej pasji. Jasne, że rezygnujemy z pewnych wygód, ale za to mamy bezcenne wspomnienia.


Na wysepce Ko Mak

Więcej zdjęć: Dziecko z Laosu - blog podróżującej rodziny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!