Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Feniks z popiołów

Jan Oleksy
Katarzyna Śmigielska, fundacja Feniks
Katarzyna Śmigielska, fundacja Feniks Jacek Smarz
Robię to co lubię, tworzę cudowne rzeczy, otoczona jestem fantastycznymi ludźmi, których kocham... Wydaje mi się, że jestem szczęściarą, mimo że przeżyłam straszną tragedię, którą będę opłakiwać przez kolejne 28 wcieleń. Z Katarzyną Śmigielską*, prezeską fundacji Feniks, rozmawia Jan Oleksy

Od czego zaczniemy?
Chyba od tamtych dramatycznych wydarzeń... Przepraszam, ale inaczej nie można...
Wtedy wszystko się w moim życiu zmieniło. To geneza tego, że jestem tu i teraz, z tymi ludźmi.

To Cię w jakimś sensie ukształtowało?
Na pewno. Zawsze twierdzę, że miałam szansę, by w jednym życiu żyć dwukrotnie. Raz, gdy urodziłam się z metrykową datą, a drugi raz 24 stycznia 1996 roku. Nie cierpię tej daty. Wtedy świat mi się zatrzymał, a na głowę spadły wszystkie możliwe galaktyki. Los zabrał mi tak wiele. W pożarze straciłam dwóch synów i męża. Zostałam sama z córką Karoliną.

Czy możesz już teraz o tym normalnie mówić?
Często ludzie mnie oskarżają, że o trudnej do pojęcia tragedii mówię bardzo spokojnie. Uważam, że moje cierpienie i moje łzy są tylko dla mnie. Nie będę reżyserowała ich na potrzeby obcych.

Ludzi to nie obchodzi...
Płaczę wyłącznie dla siebie. Miałam normalny dom, męża, troje dzieci... Naraz wszystko zmieniło się w kosmos. Powstały rany w sercu i na ciele, bo wypadek przyniósł niepełnosprawność – mnie i córce, która prawie całkowicie straciła słuch. Tak, płakałam przez pierwsze lata, moje życie to były wyłącznie łzy. W tej chwili to jest we mnie w środku. Nauczyłam się żyć z tym bólem, z tęsknotami, które nigdy się nie zrealizują... z rozpaczą. Mogłam jeszcze strzelić sobie w łeb, ale co bym powiedziała mojej córce, gdybym ją kiedyś gdzieś tam po śmierci spotkała...

Ale życie toczy się dalej...
...i buduje każdego dnia nową historię. Ciągle odkrywam nowe karty o mnie samej, uczę się jakim jestem człowiekiem, dowiaduję się jakim człowiekiem się staję... co trzeba przeżyć, co trzeba dźwigać... Wewnętrznie jestem przeogromnie melancholijną i smutną osobą, a na zewnątrz zbudowałam człowieka, który jest dynamiczny, który nie może zmarnować w życiu ani jednego dnia. Wiedziałam, że jestem w stanie unieść ludzkie losy i że po moich cierpieniach jestem na tyle silna, by móc pomagać innym. A pomaganie jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie sobie człowiek weźmie na głowę. To nie jest wrzucenie pięciu złotych do skrzynki na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, choć to też jest ważne. Ja od wielu lat tworzę ludziom miejsce do pracy, miejsce do mieszkania, uczenia, współistnienia.

Czy po takich przeżyciach wszystko ulega przewartościowaniu?
Wszystko! Zaczynając od tego jak myje się naczynia, kończąc na tym jak kocha się ludzi. Po tym chce się w maksymalny sposób wykorzystywać poranną kawę, nie marnować ani jednej chwili z życia, szczególnie na złe emocje, bo takie też mam. Wypadek nie czyni z człowieka chodzącego anioła. Jestem piekielnicą, bardzo wymagającą także od siebie. Ale zaczęłam też więcej widzieć, więcej odczuwać, mam wyostrzoną wyobraźnię, przeczuwam, co może się stać. To jest jeden z większych ciężarów.

Jakich ludzi spotkałaś na swojej drodze? Czy ktoś szczególnie się Tobą zajął?
Zawsze była przy mnie moja rodzina, moja mama, fantastyczne rodzeństwo - to jeden z największych darów w życiu. Oni przy mnie trwali. Napotkałam także innych cudownych ludzi, którzy są ze mną do dzisiaj.

Ludzie traktują Cię jak terapeutkę, „konfesjonał”?
Mają poczucie, że ja przez taką tragedię i przez swoje doświadczenia mam nieograniczoną możliwość emocjonalnej pomocy. Uważają, że mam jakieś antidotum na życie, na ludzkie sprawy. Chcą się zwierzać, opowiadać o sobie.

Była też grupa ludzi onieśmielonych Twoim nieszczęściem?
Nie spotkałam się z onieśmieleniem, raczej z naturalną chęcią przeżywania sensacji... bo jest to rodzaj takiej społecznej sensacji. Widzimy to wszędzie dookoła, w telewizji, w magazynach.

Ludzie lubią dramatyczne historie.
Na początku ten typ zainteresowania był męczący, ale po latach zrozumiałam, że ludzie mają taką naturalną skłonność do sensacji. I trzeba to ludziom dać, albo powiedzieć: „nie, dziś wam nie opowiem tej historii”. Moja jest nośna. Teraz mogę już o tym opowiadać, bo nie jestem wyłącznym właścicielem tej historii i uważam, że powinno się takimi historiami dzielić. Gdybym myślała inaczej, to siedziałabym dzisiaj na bezludnej wyspie pod palmą, z jedną małpką na drzewie. A ja jestem wśród ludzi, w stadzie.

Myślę, że ten balast doświadczeń bardzo pomaga w kontaktach. Znam to z autopsji. Od 24 lat jestem AA i bardzo łatwo mi rozmawiać z ludźmi, którzy piją, zwierzają się z problemów, proszą o radę. Jestem dla nich wiarygodny. Twoje doświadczenia też oswajają innych?
Podobnie to działa...

Czujesz, że masz prawo ingerować w ich życie?
Oni pozwalają na to, chcą tego. To jest podobnie jak z alkoholizmem – to też jest rodzaj sensacji, szczególnie jak się z uzależnienia wychodzi. Bo zapija się wielu, ale niewielu udaje się z tego dziadostwa wyjść. To są doświadczenia, którymi powinniśmy się dzielić.

Ale nie zawsze jest to łatwe.
Nie jest to proste, zwłaszcza gdy mówię o tragicznej śmierci w płomieniach dwójki moich dzieci i męża. Nagle młody 30-kilkuletni facet umiera w momencie, gdy dopiero zaczyna życie z rodziną. Nagle życie się kończy. Na tych zgliszczach, na tym popiele, ktoś inny musi budować coś od nowa. To bardzo trudna droga, którą pokonuję do dzisiaj.

Można z tego wyjść?
Jak ktoś mówi, że wychodzi - to bzdura! Z alkoholizmu też się nie wychodzi, można jedynie nie pić. Znam wielu AA, którzy powtarzają „Kasiu, jedyną rzeczą o jakiej marzę, to się napić, ale wiem, że nie mogę”. To są traumy, które każdy z nas nosi.

Pamiętasz ten moment, kiedy postanowiłaś działać, powiedziałaś dość roztkliwiania się nad sobą, zamykam ten dramatyczny rozdział? Chciałaś stworzyć sobie nową, liczną rodzinę?
Wiedziałam, że coś muszę zrobić. Zaczęłam obserwować świat wokół siebie i zastanawiałam się, co temu światu mogę dać? Kiedyś siedzieliśmy z fotografikiem Jackiem Szczurkiem i wymyśliliśmy wystawę "Byłam kim jesteś, jestem kim być możesz" pokazującą niepełnosprawność w innym świetle. Ja z oparzeniami, i zdrowa, piękna dziewczyna. Objechaliśmy z tą wystawą całą Polskę. Tak zaczęła kiełkować myśl o społecznej misji, którą mam do spełnienia.

I tak powstał Feniks. Trudno o lepszą nazwę dla tej fundacji!
Nie stało się to z dnia na dzień. Wynikło z potrzeby chwili. Pierwszą osobą, której postanowiłam pomóc była nasza dzisiejsza wiceprezes Sylwia, która jeździła na zdezelowanym wózku. Pomyślałam, „Boże, jaki chory system, 5 lat czekać na wózek?!” Jak tu nie pomóc dziewczynie, która jest aktywna, która chce działać. Z przyczyn typowo formalnych nie mogliśmy jej przekazać pieniędzy. Tak zapadła decyzja o powołaniu fundacji Feniks. Przebrnęliśmy przez wszystkie procedury i działamy już od prawie 10 lat. Przez ten czas przewinęło się bardzo dużo ludzi - coś dostali od fundacji coś pozostawili w niej i poszli dalej...

Podziwiam Cię, że wzięłaś na siebie olbrzymie jarzmo odpowiedzialności.
Olbrzymie. Pomaganie ludziom to działanie wymagające odpowiedzialności. Mam poczucie, że jakaś magiczna siła mnie do tego pchnęła. Bo rzadko który logicznie myślący człowiek chciałby brać na swoje barki tyle ludzkich istnień.

Nie tylko dać jeść, ale z nimi być. Zaczynasz żyć ich życiem...
… a oni moim. To fajni ludzie, z którymi się spieramy, kłócimy, zdarzają nam się siarczyste awantury, ale są też i łzy, przytulanie, radości, śmiech. Takie ludzkie życie.

Poznając losy swoich podopiecznych, widzisz, że twój problem nie jest najważniejszy? Czegoś się od nich uczysz?
Pokory! Moja niepełnosprawność ma swoje konsekwencje, ale problem osoby siedzącej na wózku jest zupełnie inny. To uczy mnie pokory i cierpliwości. Uczy też przeżywania porażek, bo one pozwalają się dźwignąć i zbudować coś nowego. Zawsze to mówiłam mojej córce Karolinie, która ma już 22 lata. Ona jest jednym z moich największych cudów życiowych. Fenomen, dzieciak niesłyszący, który przebrnął edukację w normalnych szkołach, a teraz studiuje biochemię na UMK. Jest bardzo pogodnym człowiekiem, nie jest smutna, choć trauma w niej siedzi.

Na jakiej zasadzie ludzie przychodzą do Ciebie po pomoc? Nie ma telewizyjnej reklamy fundacji Feniks pt. „Kasia zaprasza”.
Nie mam pojęcia, skąd oni się biorą. To jest magia. Jakoś mnie znajdują. Myślę, że przyciąga ich jakaś energia, która porusza się w przestworzach. Ludzie chcą być akceptowani, chcą godnie żyć. Znajdują tu dom i pracę. Przyciągam ich tyle, ile ich jestem w stanie obrobić (śmiech). To się samo dzieje. Każdy w inny sposób tutaj trafił. Są przestraszeni, nawet nie tyle zagubieni, co samotni. Mają różne relacje ze swoimi rodzinami, zatracone przez wiele lat.

Gdzie można Was znaleźć?
W „Ranczu Zygmuntówka” w Kijaszkowie niedaleko Torunia, w Krzywej Wieży i Galerii „Przydasię”. Te miejsca są integralnie ze sobą powiązane, żyją w symbiozie. Ranczo jest domem i... miejscem pracy, warsztatem i pracownią. Tam malujemy obrazy, rzeźbimy, tworzymy piękne przedmioty, które trafiają do Galerii „Przydasię”, zasilając budżet fundacji, która sama musi się utrzymać. Wykorzystujemy materiały recyklingowe. Jesteśmy w pewnym sensie królami na tej górze śmieci. Nasze prace przekroczyły już granice kontynentu. To o czym jeszcze można marzyć? Chyba tylko o tym, żeby nie zabrakło pomysłów.

Jesteś szczęśliwa?
Dzisiaj jestem, ale jutro mogę nie być! To zupełnie naturalne. Szczęściem jest... moja córka. Jak patrzę w oczy mojej 80-letniej mamy to też widzę szczęście. Ale jak wspominam moje nieżyjące dzieci to jestem totalnie nieszczęśliwa, że nie przeżywam z nimi życia. Jak pomyślę, że moi synowie byliby teraz dorosłymi facetami... Mogłabym być już babcią... To byłoby cudownie. To takie gdybanie... Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że jestem szczęściarą, robię co lubię, tworzę cudowne rzeczy, otoczona jestem fantastycznymi ludźmi, których kocham, mimo że przeżyłam straszną tragedię, którą będę opłakiwać przez kolejne 28 wcieleń. Ale ta tragedia dała mi bardzo wiele. Nie wiem, kim byłabym, gdyby to się nie wydarzyło.

*Katarzyna Śmigielska
prezes Fundacji Feniks, twórca nieszkolony, współpomysłodawczyni projektu „Byłam kim jesteś - jestem kim być możesz”.

Pomaganie jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie sobie człowiek weźmie na głowę. To nie jest wrzucenie pięciu złotych do skrzynki na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, choć to też jest ważne. Ja od wielu lat tworzę ludziom miejsce do pracy, miejsce do mieszkania, uczenia, współistnienia. - Katarzyna Śmigielska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!