Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jestem drugą mamą

Z Lucyną Kowalską* rozmawia Jan Oleksy
Jacek Smarz
[WYWIAD] Najgorszą rzeczą, jaką może usłyszeć dziecko, jest to, że ktoś je porzucił. Nigdy nie wolno mu mówić: „Tamta pani cię nie chciała i dlatego ja cię wzięłam”.

To była dla Ciebie trudna decyzja?
W jakim znaczeniu?

Wziąć odpowiedzialność za małego człowieka… Trzeba pewnie mieć do tego jakieś szczególne predyspozycje…
Te predyspozycje oceniono w ośrodku adopcyjnym.

W jaki sposób?
Przez cały rok, mniej więcej raz w miesiącu, chodziłam na spotkania z pracownikami ośrodka adopcyjnego, psychologami, pedagogami. Przeczytałam zalecane książki i materiały pokazujące różne oblicza adopcji. Panie w ośrodku obserwują, pytają o wiele rzeczy - o motywy, o podejście do dzieci, z jakiej rodziny się pochodzi, jakie wartości się wyznaje. Na tej podstawie oceniają, czy ktoś się nadaje na rodzica, czy nie - szczególnie ktoś taki jak ja, chcący wychowywać w pojedynkę. Zdałam odpowiednie testy psychologiczne. Dla mnie to nie była trudna decyzja.

Miałaś tak silną potrzebę macierzyństwa?
Życie nie zawsze układa się tak, jakby się chciało… Miałam prawie czterdzieści lat i wszystko mogłam, a nic nie musiałam. To jest nudne - przychodzić do domu i nic nie musieć robić.

Nie ma się żadnych obowiązków!
Żadnych. W takiej sytuacji możesz jechać gdzie chcesz, możesz w ciągu jednego dnia wydać całą pensję, możesz zamknąć dom w piątek po południu i wrócić w niedzielę wieczorem. I nic się nie stanie. A w życiu nie o to chodzi. Trzeba coś po sobie pozostawić.

To były Twoje motywy?
Dojrzewałam do tej decyzji. Słyszałam od znajomych o dwóch przypadkach, kiedy kobiety same adoptowały dzieci. Znam też takie rodziny osobiście. Ośmielało mnie to. W moim przypadku trudno powiedzieć o jednym motywie, był ich cały szereg. Chęć spełnienia się w macierzyństwie jest jednym z nich, bardzo ważnym. Czułam też potrzebę, żeby robić coś oprócz pracy zawodowej. Chciałam, by moje życie miało sens. Poszukiwałam różnych zajęć, zaczęłam podróżować. Ale nie wystarczało mi to.

Czułaś brak celu w życiu?
To nawet nie jest brak celu, bo cel zawsze można sobie wymyślić. Raczej potrzeba wyeliminowania poczucia bezsensu. Dla mnie życie nie jest pełne, jeśli nic nikomu z siebie nie daję…

A potrzeba bliskości drugiej osoby? To też był Twój powód?
Nie, od dziecka nie oczekuję, że zaspokoi potrzebę bliskości w takim znaczeniu, w jakim dorośli to rozumieją. Bardziej chodzi o potrzebę zapewnienie komuś bezpieczeństwa, opieki, miłości. Dziecko potrzebuje bliskości, ale nie może być lekarstwem na jej brak, na nieudane życie.

Chciałaś się kimś opiekować, po prostu być mamą, kimś najważniejszym dla tej małej istotki?
Zaraz się wzruszę… Tak…

Teraz czujesz pełnię szczęścia?
Regularnie odwiedzam ośrodek. Opowiadam o tym, jaki moja córka ma fajny charakter, jakim jest radosnym i ciekawym świata dzieckiem. Panie z ośrodka mówią, że nie wszystko jest kwestią charakteru… To też moja zasługa. Chyba jestem fajną mamą. Szczęśliwą - na pewno.

A nie miałaś obawy w związku z tym, że bierzesz kogoś nieznanego? Mówi się, że jednak pewne cechy charakteru przekazuje się w genach…
Jak rodzisz własne dziecko, to też nie wiesz, jakie geny zostały mu przekazane. A wiesz, na kogo je wychowasz? Wiesz, w jakie towarzystwo wpadnie? Nie wiesz tego. Zawsze może ułożyć się z tego taka mieszanka… wybuchowa. Dlatego w ogóle o tym nie myślałam.

Chciałaś, żeby to była córka czy syn?
Starałam się o adopcję jako samotna matka, więc ze względu na bezpośredni brak wzorców męskich, chłopiec nie był brany pod uwagę. Tak przynajmniej to tłumaczyły panie z ośrodka.

Biorąc Olę, nic o niej nie wiedziałaś?
Gdy ją poznałam - dla mnie to odpowiednik urodzenia - miała trochę mniej niż trzy miesiące. Przebywała w dobrej rodzinie zastępczej już od trzeciej doby swojego życia. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że czekam na dziecko, a potem coś mi nie pasuje, bo ma niebieskie oczy zamiast czarnych! Nie miałam takiego problemu, aczkolwiek nie było też wybuchu nagłej miłości macierzyńskiej. Panie z ośrodka mnie uspokajały, że proces, gdy opieka przeradza się w miłość, bywa długi… Ja już po drugiej wizycie zaczęłam tęsknić.

Przywiozłaś ją do domu, położyłaś w łóżeczku, usiadłaś i wpatrywałaś się w nią?
Mała była przyzwyczajona do tego, że gdy kładło się ją do łóżeczka, to spokojnie zasypiała. Miała trzy miesiące. Tego dnia była u mnie znajoma, siedziałyśmy w kuchni. Otworzyłam wino, ale ze strachu nie wypiłam nawet kieliszka, bo jakby się coś stało, to przecież musiałabym prowadzić samochód. Dobrze pamiętam, jak znajoma nagle powiedziała: „Ty, Luca, ale ona się tu rano obudzi i już zawsze będzie z tobą”…

Co było dalej? Urlop macierzyński?
Kobietom adoptującym dziecko do siódmego roku życia przysługuje normalny urlop macierzyński. Ja też z tego skorzystałam, byłam na nim siedem miesięcy. Dość śmiesznie to wyszło - nie byłam w ciąży, chodziłam do pracy, a z dnia na dzień poszłam na urlop macierzyński!

Jak ludzie w Twoim otoczeniu reagowali na córkę?
Różnie. Niektórzy nawet tak, jak sobie nie życzyłam. Czasem mówili: „Szacun”. Kurcze, jaki szacun? Nie zrobiłam nic, za co należy mi się szacunek. To mnie krępowało. Były też osoby, które się wzruszały.

W odbiorze społecznym jest coś takiego… Może nie szacunek, ale bardziej podziw?
E, tam. Jest dużo samotnych kobiet, mają dwójkę, trójkę, czwórkę dzieci, dzieci ciężko chore. A ja mam jedno, zdrowe i do tego dobrą sytuację materialną.

A gdybyś miała gorszą?
Też bym się zdecydowała. Pieniądze nie są najważniejsze, chociaż pomagają.

Nie chciałaś wyjść za mąż, zajść w ciążę i mieć własne dziecko?
Ech… Tak się ułożyło, że jakoś nie wyszło. Chociaż sama się dziwię…

Nie masz wątpliwości w związku z tym, że wychowujesz ją w pojedynkę?
W niektórych sytuacjach jest mi nawet trochę łatwiej, ponieważ w domu jest jedna koncepcja na wychowanie, pewnie głęboko zakorzeniona w tym, jak i ja byłam wychowywana. Nie ma różnicy zdań. Dziecko nie czuje się zagubione, nie zna innych warunków. Chociaż czasem zastanawiam się, czy nie zrobiłam jej krzywdy… Bo ona zasługuje, wiesz…

… na pełną rodzinę? To byłoby idealne, ale życie nie jest idealne. Cieszmy się z tego, co mamy.
Damy sobie radę.

A odpowiedzialność za nią nigdy Cię nie hamuje?
Dla mnie bycie mamą Oleńki to jest przywilej. Na samą myśl, że ona mogłaby być u kogoś innego, zaczynam się denerwować.

Tak sobie myślę, że są też dobre strony adopcji. Masz córkę bez niewygody ciąży, męki porodu…
Zależy, jak na to spojrzeć. Każda droga od decyzji o dziecku, do jego narodzenia, jest inna. Każdy ma inne doświadczenia. Ja wolałam przyjąć do siebie kogoś, kto już był na świecie i… na mnie czekał.

Mówiłaś córce o tym, że jest adoptowana?
Mówię jej, że cieszę się z tego, że się odnalazłyśmy. Używam tego słowa. Oprócz tradycyjnych urodzin, kameralnie we dwie świętujemy też dzień, w którym ją poznałam. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym oszukiwać ją w tak ważnej dla każdego człowieka kwestii - jego pochodzenia, jego korzeni.

Ten fakt będzie dla Oli oczywisty, bo po prostu z tym dorasta. Ona to wie.
Trzeba mówić o adopcji w sposób naturalny i swobodny - w sytuacjach, kiedy jest miła atmosfera, kiedy dziecko się przytula. Tak, by słowa wyjaśnienia dobrze się kojarzyły.

Fajne jest to określenie, którego używasz - „jestem drugą mamą”.
Oleńka mnie kiedyś spytała: „To ja byłam u innej mamy?”. „Tak, byłaś przez kilka dni” - odpowiedziałam. Zresztą wszystkie ośrodki zalecają jawność adopcji. Dziecko ma prawo znać prawdę. Szanujmy drugiego człowieka.

A próbowałaś się dowiedzieć, kim są jej prawdziwi rodzice? Czy to tajemnica?
To nie jest tajemnica. Nie musiałam się w szczególny sposób dowiadywać. Wszystko jest w papierach, ale o tych danych szybko się zapomina. Ta informacja nie jest do niczego potrzebna.

Nie kusiło Cię, żeby pogrzebać, zobaczyć, spotkać…?
Nie, nie. Może to działa w drugą stronę? Może częściej rodzice biologiczni chcą wiedzieć, gdzie jest ich dziecko…?

Masz taką obawę, że kiedyś w życiu Oli pojawi się jej biologiczna matka?
Nie pojawi się bez zgody mojej i ośrodka adopcyjnego. Jak Oleńka będzie miała 18 lat, sama zdecyduje, czy chce poznać biologicznych rodziców. Jeśli zechce, pomogę jej nawiązać kontakt.

Z kobietą, która dla córki będzie obcą osobą i to jeszcze taką, która ją zostawiła, porzuciła?
Nie można mówić o porzuceniu. Nigdy! Lepiej tłumaczyć, że czasami dzieci rodzą się nie tam, gdzie powinny i potrzeba trochę czasu, aby się odnaleźć. Córka była bardzo chciana, długo na nią czekałam. Absolutnie, pod żadnym pozorem, nie wolno mówić: „Tamta pani cię nie chciała i dlatego cię wzięłam”. Najgorszą rzeczą, jaką dziecko może usłyszeć, jest to, że ktoś je zostawił.

To co powiedzieć?
Trzeba mówić dziecku tyle, ile jest w stanie zrozumieć. Nie będę jej teraz tłumaczyła wszelkich zawiłości.

Ola Cię zmieniła?
Może jestem bardziej wyluzowana? Moi znajomi mówią: „O, nareszcie u ciebie wygląda tak, jak w prawdziwym domu”. Bo podobno dotychczas wszystko było eleganckie, wypicowane, podłoga błyszcząca… A teraz w całym domu leżą zabawki. Nie skupiam się już na porządkach. Wiele rzeczy przestało mnie denerwować, na przykład spóźnianie się. Zmieniły mi się priorytety. Banalne sprzątanie jest dla mnie kompletnie nieistotne. Czy nie lepiej zamiast tego wybrać się na wycieczkę? Mam krąg znajomych, z którymi spędzamy dużo czasu, żeby Oleńka poznała też męskie wzorce. Podobno dzieci matek samotnie wychowujących są bardziej otwarte na otaczającą rzeczywistość - takie rodziny częściej wychodzą z domu, przebywają z innymi…

Zamyśliłaś się…
Wzruszam się, gdy myślę o tym, co Oleńka we mnie zmieniła. Jest wyjątkowa. Właśnie uzmysłowiłam sobie, że to nie może przypadek. Coś musi w tym być…

Metafizyka?

Wszystkie daty, które się z Oleńką wiążą są magiczne. Dokładnie pamiętam, co każdy z członków rodziny robił w dniu jej urodzin. Dodatkowo poznałam ją w urodziny mojej babci. Każdy dzień pierwszych miesięcy z Olą jest dla mnie magiczny. Jestem chemikiem, a dotyka mnie metafizyka.

Doszukiwanie się znaków tylko potwierdza Twoje głębokie uczucie do niej.
Niedawno znalazłam stary horoskop z roku, w którym się urodziła i tam są podane najważniejsze daty dla mojego znaku zodiaku. I proszę wierzyć, że była tam data urodzin Oleńki. Czy to nie przeznaczenie?

Myślałaś o adopcji drugiego dziecka?
Chyba już jestem za stara!

A jest granica wiekowa?
Nie powinno być więcej niż 40 lat różnicy między matką a dzieckiem. To logiczne, bo przy dziecku trzeba mieć trochę energii, chociażby po to, by móc codziennie walczyć w wojnach na poduszki, bawić się w berka, czy też grać w piłkę. Miałam 41 lat, jak Oleńka się pojawiła. Panie z ośrodka stwierdziły, że się nadaję na matkę. Metryka nie zawsze odzwierciedla wiek.

*Lucyna Kowalska

(nazwisko zmienione na prośbę rozmówczyni) adoptowała trzymiesięczną dziewczynkę. Teraz jej córka jest już przedszkolakiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!