Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kto trzyma kasę?

Z psychoterapeutą Ireneuszem Margolem* rozmawia Jan Oleksy
Ponad 70 procent par kłóci się o pieniądze. Jednak przy odrobinie wysiłku, empatii i motywacji do zmiany, możemy się dogadać.

Dlaczego z reguły nie lubimy rozmawiać o pieniądzach?
Jeżeli nie lubimy rozmawiać o pieniądzach, to przede wszystkim na płaszczyźnie prywatnej czy rodzinnej. Na poziomie zawodowym przychodzi nam to o wiele łatwiej. Ogólnie w relacjach prywatnych temat ten często bywa tabu. Może nas to trochę zaskakiwać, bo przecież ludzie w różnych sytuacjach bez problemu rozmawiają o seksie, o intymnych sprawach. Według mnie nie lubimy poruszać tematu pieniędzy przez wiele czynników, takich jak różnego rodzaju stereotypy, nasz system wartości, wzorce przejęte od rodziców czy dziadków, którzy funkcjonowali w realiach takiej gospodarki, gdzie np. część ludzi wydawała znacznie więcej niż zarabiała, a przy tym potrafiło się jeszcze zaoszczędzić. Niewskazane było wówczas dociekanie, w jaki cudowny sposób się tak dzieje, a nikt z własnej woli raczej nie poruszał tego tematu.

Dawniej mężczyzna zarabiał, przynosił pensję i oddawał żonie pieniądze na dom. Kobieta była od niego całkowicie uzależniona finansowo… Pozornie było łatwiej?
Na zewnątrz mogło to tak wyglądać. Podział ról był sztywny, najczęściej kobiety zajmowały się obowiązkami związanymi z domem, dziećmi. Zakładając, że oboje małżonków satysfakcjonował taki podział ról i byli dla siebie wsparciem, to w domu panowała atmosfera wzajemnego szacunku w relacji mąż - żona, rodzice - dzieci. Potrafili również zaspokajać wszelkie potrzeby, np. potrzebę bezpieczeństwa, przynależności, miłości, szacunku, uznania, rozwoju i doskonalenia się. W tym aspekcie, możemy powiedzieć, że było prościej, spokojniej, a nawet szczęśliwiej. Niestety, już samo stwierdzenie, że „kobieta była uzależniona finansowo…” sugeruje rodzaj zniewolenia, więc trudno mówić o realnym szczęściu rodzinnym. Myślę, że właśnie
z takiego modelu funkcjonowania rodziny wzięło się sformułowanie „kura domowa”.

Związki, w których tylko mężczyzna pracuje, nadal się zdarzają. Mąż wydziela pieniądze, żona musi ciągle prosić o gotówkę. Co jej poradzi psycholog?
To przykład przemocy w rodzinie. Większość społeczeństwa kojarzy przemoc w rodzinie jako psychiczną, fizyczną lub seksualną. Wiele osób nie ma świadomości, że czwartym rodzajem przemocy jest przemoc ekonomiczna i zaniedbanie, które przejawiają się w takich formach, jak zakazywanie podjęcia pracy zarobkowej, zabieranie, kontrolowanie czy też wydzielanie pieniędzy, ukrywanie informacji o sytuacji finansowej rodziny. Jest to zmuszanie do zależności materialnej. Osoby doświadczające tego typu przemocy odczuwają często lęk, niepokój, wstyd, poczucie winy, mogą też chorować na depresję. W takich przypadkach wskazane jest skorzystanie ze specjalistycznej pomocy psychologicznej.

Są też kobiety, które spełniają się zawodowo i zarabiają więcej od mężczyzn. To rodzi nowe problemy…
No i sytuacja przemocy ekonomicznej zdarza się również w drugą stronę, gdy to kobieta zmusza mężczyznę do zależności finansowej. Jest to jednak zjawisko, przynajmniej oficjalnie, na mniejszą skalę niż w odwrotnej relacji. W przypadku, kiedy kobieta w związku zarabia więcej, można zauważyć kilka postaw wśród mężczyzn. Pierwsza to taka, że nie wpływa to na samoocenę mężczyzny i jakość związku, mężczyzna cieszy się, że wybranka osiąga sukcesy zawodowe i ekonomiczne. Druga - mężczyzna czuje się przez to gorszy, bo nie zapewnia najbliższym bytu, a do tego ma poczucie, że jest zależny od kobiety, chociaż ona traktuje go z szacunkiem i miłością. Zdarza się też, że kobiety z powodu sukcesów zawodowych i finansowych nie traktują swoich wybranków po partnersku. Te sytuacje powodują wiele nieporozumień czy kryzysów, mogą pojawić się problemy z radzeniem sobie z emocjami, kojenie bólu alkoholem, stany depresyjne itp. Istnieją też takie związki, w których szeroko pojęta emancypacja partnerek jest przez partnerów wykorzystywana. Są związki, w których kobiety pracują, odnoszą sukcesy, często przy tym zajmują się też domem i dziećmi, a ich partnerzy nie dość, że z tego powodu nie mają obniżonego nastroju, to jeszcze ewidentnie wykorzystują taki stan rzeczy.

Z badań wynika, że ponad 70 proc. par kłóci się o pieniądze. Zamiast jednak walczyć o każdą złotówkę, może warto wspólnie wybrać model podziału domowych wydatków?
Kilka dni temu uczestnikom prowadzonej przeze mnie psychoterapeutycznej grupy wsparcia zadałem pytanie, kto według nich powinien zarządzać w związku budżetem. Odpowiedzi były bardzo zróżnicowane. Jedni uważali, że zdecydowanie mężczyzna, drudzy, że tylko kobieta. Padały też głosy, że ten, kto jest w związku bardziej odpowiedzialny. Te głosy były uzależnione od tego, czy związek jest formalny czy też nie, czy pracują oboje, czy tylko jedna osoba, kto więcej zarabia itp.

Model „komuny”, czyli wszystkie zarobione pieniądze trafiają do wspólnej puli, się sprawdza?
W diagnozie społecznej z 2015 roku pod redakcją prof. Janusza Czapińskiego dużo miejsca poświęcono zdrowej kondycji finansowej. Co to jest? To nic innego jak stan, w którym w gospodarstwie domowym efektywnie zarządza się przychodami i wydatkami, jest się przygotowanym na niespodziewane zawirowania finansowe oraz długoterminowo planuje się swoje bezpieczeństwo finansowe. W zdrowym finansowo gospodarstwie domowym powinno się mieć oszczędności stanowiące poduszkę bezpieczeństwa oraz powinno się być ubezpieczonym. Do osiągnięcia takiego finansowego dobrostanu, tzw. model komuny wydaje się być optymalny, ale jest wiele zagrożeń.

Kto ma trzymać kasę i ostatecznie rządzić budżetem?
Najlepiej, jeżeli decyzje finansowe będzie podejmowała osoba, która jest bardziej odpowiedzialna czy też wykazuje w tym kierunku jakieś szczególne predyspozycje, np. ma instynkt ekonomiczny, zbyt łatwo nie daje się ponieść emocjom związanym z zakupami, transakcjami czy inwestycjami. Bywa też, że niektóre osoby mimo faktu, że doskonale funkcjonują zawodowo i co za tym idzie mają całkiem pokaźne dochody, nie potrafią zarządzać swoim budżetem, ponieważ przez całe swoje dzieciństwo aż do ukończenia studiów ich finansami zarządzali rodzice, a jako dzieci nie dostawały nawet symbolicznego kieszonkowego, czyli nie miały szansy na wykształcenie takich umiejętności. W tym przypadku może pojawić się zagrożenie, bo taka osoba mimo to jest odpowiedzialna za domowy budżet lub się tego stanowczo domaga.

A może model wolnoamerykanki, gdzie każdy ma swoje konto i zatrzymuje dochody dla siebie?
Ten model cieszy się dużą popularnością głównie w związkach nieformalnych, szczególnie, gdy partnerzy zaczynają razem mieszkać. Mimo to, często licytują się o to, kto za co ma płacić czy też już zapłacił, dlaczego więcej niż ten drugi itp. Sytuacja całkowicie zmienia się w małżeństwie. Wówczas mamy do czynienia ze wspólnotą majątkową. Wtedy już nie ma podziału na „moje” i „twoje”, a jeżeli ten podział jeszcze istnieje, to zazwyczaj w cieniu „naszego” wspólnego.

A co z oszczędzaniem? Wspólnie czy osobno?
Często problemem nie jest to, czy oszczędzać wspólnie czy osobno, tylko czy w ogóle oszczędzać. Np. jeden z partnerów bardzo sobie ceni poczucie bezpieczeństwa i chce je długoterminowo planować. Drugi niekoniecznie interesuje się takim stylem zarządzania, a czasami jego stosunek do takiej inicjatywy jest wręcz negatywny. Wychodzi z założenia, że liczy się tu i teraz, ciężko pracuje i chce korzystać z życia, póki jest młody, piękny i zdrowy. I mamy problem. Jak pogodzić tak dwie skrajne postawy wobec gospodarowania budżetem? Osobiście jestem zwolennikiem tego, że jeżeli już zdecydujemy, by oszczędzać, to wspólnie, bo oszczędzając, musimy również wspólnie rezygnować z jakiś dóbr, przyjemności.

Istnieje jeszcze inne rozwiązanie - każdy domownik ma swoją osobistą kasę, a co miesiąc przekazuje określoną kwotę do wspólnej puli na domowe wydatki. Może to jest złoty środek?
Często takie rozwiązanie się sprawdza. Może dawać poczucie bezpieczeństwa i sprawiedliwości, a w przypadku pojawienia się niespodziewanych wydatków, nie będziemy mieli do czynienia z licytacją, że np.: „to twoje mieszkanie”, „przez ciebie musimy płacić” lub „gdybyś mnie posłuchała czy posłuchał, to by było inaczej”… Moim zdaniem, nie ma jednak takiego złotego środka. Niestety, nie ma szans, by, jak wzorzec metra z Sevres - powstał wzorcowy model zarządzania budżetem.

Znane są też przypadki, gdy w sytuacjach dużej dysproporcji dochodów domownicy partycypują we wspólnych wydatkach proporcjonalnie do dochodów. Nieraz lepiej zarabiający przelewa określoną kwotę mniej zarabiającemu na osobiste wydatki…
Ten przykład pokazuje, że określenie tego złotego środka jest nierealne. Nawet jeżeli zbliżymy się do jakiegoś optymalnego modelu, zawsze mogą pojawić się zmienne, które od tego modelu nas oddalą. Jeden domownik zarabia dużo, drugi mniej; jeden miał duży posag przed ślubem, drugi wszedł w związek tylko w skarpetkach. Ja mam większe i bardziej kosztowne potrzeby, partner niekoniecznie. Ja jestem pracowity, mało teraz zarabiam, ale w perspektywie będę kiedyś osiągał duże dochody. Moja partnerka zarabia teraz więcej, ale nie ma żadnej perspektywy na podwyższenie swoich zarobków i kiedyś to ja ją będę utrzymywał. Albo razem równo pracowaliśmy, osiągaliśmy podobne zarobki, lecz z powodów zdrowotnych od kilku miesięcy jestem na zwolnieniu lekarskim i raczej stracę pracę. Takich okoliczności, które zawsze nas od tego złotego środka oddalają, można by mnożyć w nieskończoność.

Jakie rozwiązanie, z punktu widzenia psychologa czy terapeuty, jest najlepsze?
Najważniejsze jest poszanowanie potrzeb swojego partnera, jednocześnie nie zapominając o realizowaniu swoich, ale nie kosztem drugiej osoby. Nie możemy też zapominać, że żadne dobro materialne nie będzie nas tak naprawdę cieszyć, jeżeli nie będziemy mieli poczucia bezpieczeństwa, także finansowego i… zaufania do partnera. Powinniśmy wzajemnie dawać sobie prawo do popełniania błędów oraz możliwości uczenia się zarządzania finansami. Jeżeli partner wykazuje całkowity brak takich umiejętności, to nie ograniczajmy się tylko i wyłącznie do informowania go o swoich finansowych decyzjach, ale też je z nim konsultujmy, doradzajmy, mówmy o swoich pomysłach, zamiarach, planowanych wydatkach, o swoich uczuciach z tym związanych. Pytajmy, co o tym sądzi, czy ma jakieś obawy, wątpliwości…

*Ireneusz Margol

psychoterapeuta, członek Polskiego Stowarzyszenia Terapeutów Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach, współzałożyciel Toruńskiego Stowarzyszenia Aktywności Społecznej, w swoim gabinecie prowadzi m.in. poradnictwo rodzinne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!