Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Natalia Fiedorczuk-Cieślak: Coraz trudniej być kobietą

Z Natalią Fiedorczuk-Cieślak*, autorką scenariusza przedstawienia „Workplace” (premiera 24 czerwca w Teatrze Polskim w Bydgoszczy), rozmawia Paulina Błaszkiewicz
Mamy obsesję na punkcie rodziny i tych znanych kobiet, które rodzą. To są nowe boginie, istoty nadludzkie. Tak strasznie chcemy widzieć, że one sobie radzą, bo to daje nam jakąś nadzieję, że może i my sobie poradzimy.

Pamiętasz swoją pierwszą pracę?
Tak, pracowałam za barem, oczywiście na czarno. Dostawałam dokładnie 2,50 za godzinę. Zatrudniała nas mama mojej koleżanki. Pamiętam, że jakiegoś walkmana udało mi się dzięki tej pracy kupić.

Mam wrażenie, że młodzi ludzie rzadko już podejmują taką pracę.
Dziś jest trochę inaczej. Pracuję z gimnazjalistami jako animatorka i jak z nimi rozmawiam, to oni są bardzo określeni, wiedzą, co chcą robić w przyszłości, mają sprecyzowane plany zawodowe, czasem nawet wieloletnie. Wydaje mi się, że ambicje i apetyt wzrastają. Ludzie, młodsi ode mnie o dziesięć lat, być może próbują unikać błędów, których doświadczało moje pokolenie.

Czego konkretnie?
Frustracji, rozczarowania. Myślą: „Jeżeli to zaplanuję i będę dalej brnąć w ten neoliberalny mit, że moja ciężka praca wszystko mi zapewni, to może mi się uda.” Trudno mi o tym mówić, bo ja jestem przedstawicielką kreatywnego, aczkolwiek mocno nieustabilizowanego zawodu. Mam inne podejście, innych rzeczy szukam w samej pracy, ale odkryłam to dopiero po latach.

Scenariusz przedstawienia „Workplace”, który napisałaś dla Teatru Polskiego w Bydgoszczy, opowiada o trzech kobietach na różnych etapach życia zawodowego. Każda z nich w pewnym momencie traci tę pracę…
Jest to moment utraty i konfrontacji z pojęciem czasu. To ważna rzecz w odniesieniu do pracy. Mówimy o tym, jak się funkcjonuje, kiedy jest się zatrudnionym, a kiedy nie. Jest to ciekawe, zwłaszcza w kontekście przekonania, że praca generuje środki na konsumpcję. W „Workplace” znajdujemy się w momencie zmierzchu „pracownika idealnego”, który funkcjonował jeszcze w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych w Ameryce. W 2008 roku doszło do kryzysu finansowego i nagle znalazła się rzesza ludzi oszukana przez ten mit, że stać ich na wszystko, bo ciężko pracują. W tym kryzysie najbardziej ucierpiały osoby, które podjęły ryzyko życia na kredyt: kupiły dom, samochód, wyznaczniki społecznego statusu. To wszystko okazało się kolosem na glinianych nogach.

Dziś wiele osób też tak robi. Moja koleżanka powiedziała mi ostatnio, że musi pracować, bo do siedemdziesiątki będzie spłacać kredyt.
To nadanie sobie sensu dla pracy, która czasami jest bezcelowa i nie służy rozwojowi. Z drugiej strony, podkreślamy ten samorozwój i dążenie do równowagi. Mnie bardzo interesuje pojęcie stylu życia. To jest taki worek, do którego wrzuca się wiele konsumpcyjnych aspiracji. Te aspiracje się mocno zmieniły.

To znaczy?
Już tak nie gonimy za samym zdobyciem dóbr materialnych, ale za pewną wizją, że poza tym mamy jeszcze czas dla rodziny, na życie osobiste, na ten słynny „samorozwój”.

Taki styl życia jest lansowany przez różnego rodzaju organizacje kobiece, media itp. „Pracuj, zarabiaj, rób karierę, wychowuj dzieci, a najlepiej rób to na swoim”.
Kobiety są dobrym celem tego rodzaju działań. W ich przypadku czas ma wyjątkową wartość. Jest wypełniony po brzegi. W Polsce żyjemy w czymś rodzaju społeczeństwa posttradycyjnego. Czas wolny staje się dla kobiet aspiracją. To jest ten moment, kiedy mogą odetchnąć, jakiś rodzaj fetyszu i być może różne szkolenia dla kobiet organizowane są właśnie po to, by tę aspirację połechtać. Na wielu forach internetowych matki i żony skarżą się, że nie mają czasu, że mąż im nie pomaga, mimo iż pracują tyle samo poza domem.

I jakie rady dostają?
Wyjedź do spa, idź do fryzjera - może to ci poprawi humor. To są synonimy tego czasu - daj sobie nagrodę. Ma to wartość namacalną i rynkową. Jasne, że bezpłatną pracę kobiet też można wycenić. Były takie eksperymenty, ale trudno to przeliczyć na pieniądze, zwłaszcza jeśli chodzi o wychowanie dzieci. Tu są emocje, zaangażowanie, poczucie odpowiedzialności. To specyficzny kazus pracy kobiet, dlatego chciałam, by to właśnie one były bohaterkami spektaklu.

Co robią Twoje bohaterki?
To kobiety z różnych środowisk, z różnych warstw społecznych. Dokonuję takiej konfrontacji klasowej, o której w Polsce niechętnie się mówi. Mam nadzieję, że tekst „Workplace” przełamuje jakieś tabu, coś, co czasem nieprzyjemnie zgrzyta.

Dla każdej kobiety z „Workplace” praca była tak samo ważna?
Jedna z tych kobiet jest bardzo młoda, druga jest w wieku produkcyjnym, a trzecia w wieku przedemerytalnym. Każda ma inną perspektywę. Najmłodsza jest zbiorem swoich doświadczeń, odbić i rozczarowań związanych z tym, co ją spotkało na rynku pracy. Jest najbardziej zmęczona, ale wciąż ma energię, by próbować. Najstarsza to przedstawicielka kasty niewidzialnej - pracowników, którzy pracują najwięcej za najmniej. Jej ogląd jest przez to zgorzkniały, ale chciałam to pokazać, ponieważ takie osoby są rzadko dopuszczane do głosu. Niechętnie się tego słucha. W ogóle to wszystkich moich bohaterek niechętnie się słucha, bo one wykraczają swoją świadomością poza utarte schematy.

Spektakl jest okazją do tego, byśmy posłuchali kobiety po pięćdziesiątce, która jako sprzątaczka pracuje na czterech etatach…
Tak. Posłuchamy też kobiety w wieku produkcyjnym, która próbuje się wydostać z pułapki przytłaczających ją sloganów.

Wielu czytelników dotknęła też Twoja książka „Jak pokochać centra handlowe”, w której poruszyłaś tabu - kryzys po urodzeniu dziecka, kryzys kobiety w rodzinie.
Muszę przyznać, że z dużym niepokojem obserwuję zmiany społeczne, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch lat. To zwrot w stronę konserwatyzmu, który ma odbicie nie tylko na scenie politycznej, ale również w życiu codziennym. Okazuje się, że to, co jest polityczne, jest też prywatne, i słyszę to w różnych wypowiedziach. Mam koleżanki, które rezygnują z powrotu do pracy. Jest to często forma sprzeciwu, rodzaj deklaracji, działania antysystemowego. Mimo wszystko rezultaty potrafią być zaskakująco konserwatywne. Schemat tradycyjnej rodziny powiela się. Takie wybory nie znajdują poparcia u feministek, więc kobiety niepracujące z wyboru szukają wspólnot gdzie indziej. Na przykład w ruchach chrześcijańskich. Tam łatwo znaleźć uzasadnienie.

Łatwiej żyć w takim tradycyjnym modelu rodziny?
Tak, bo tu jest się odpowiedzialnym za swoją działkę. To jest do ogarnięcia. Zwróć uwagę, że dostajemy mnóstwo informacji dotyczących tego, jak powinna wyglądać rodzina, jak powinna się czuć kobieta. Ambicje są mocno wyśrubowane i taki zwrot w kierunku modelu konserwatywnego jest rodzajem pewnej ulgi. Nie jest łatwo połączyć rodzinę z pracą. Wymagania stawiane współczesnym rodzicom i przede wszystkim godzenie tego z pracą zawodową to dwa przeciwne wektory. Szczególnie dotyka to kobiet.

To dość częste pytanie do kobiet, które łączą macierzyństwo z pracą: a jak Tobie się to udaje?
Mnie na ogół się nie udaje, albo udaje się przypadkiem. Na szczęście mam nietradycyjnego partnera. Wszystkie zdajemy sobie sprawę z tego, że przemiana z kobiety w matkę jest takim granicznym doświadczeniem. U bohaterki mojej książki była to przemiana dojmująca, o depresyjnym zabarwieniu. Ona musi się pogodzić z tą biologiczną stroną, którą trzeba ogarnąć, przyswoić. Nijak to nie przystaje do obrazu kobiety sukcesu.

O tym też milczeliśmy. Do niedawna nikt głośno nie mówił, jakie zmiany w ciele kobiety powodują ciąża i poród.
Oczywiście, że nie, bo to jest coś, o czym kobiety rozmawiają między sobą, przyciszonym głosem albo w kuchni przy herbatce. Nawet telewizje śniadaniowe nie chcą poruszać tego tematu. A one dyktują pewne normy.

Np. „Jak szybko pozbyć się kilogramów po ciąży”. Teraz z każdej strony wyskakują zdjęcia Anny Lewandowskiej, która bardzo szybko schudła…
Pewnie, że szybko schudła, bo ona wcale nie przytyła, ćwicząc do maratonu (śmiech). No właśnie. Mamy też obsesję na punkcie rodziny i tych znanych kobiet, które rodzą. To są nowe boginie, istoty nadludzkie. Tak strasznie chcemy widzieć, że one sobie radzą, bo to daje jakąś nadzieję, że może i my sobie poradzimy.

Chcemy być jak one.
Tak. Ja zawsze mam dreszcz zazdrości, gdy widzę, jak jakaś dziewczyna pięć miesięcy po porodzie wygląda absolutnie olśniewająco. Myślę sobie: „Kurczę, gdybym może mocniej docisnęła?”. To jest taka myśl, nad którą trudno zapanować. Jako kobiety jesteśmy bardzo mocno wpisane w te schematy z kategorii „styl życia”.

Łatwo jest być kobietą?
Coraz trudniej, zwłaszcza jeśli ma się sprecyzowane poglądy i chce się robić coś widocznego. Z drugiej strony, jako kobiety żyjące w pierwszym świecie mamy mnóstwo rzeczy na wyciągnięcie ręki. Pod tym względem jest łatwo. I gdy mimo to pozwalamy sobie na mówienie o tym, że jest trudno, to włącza się poczucie winy, że kobiety w Indiach są gwałcone, a w Arabii Saudyjskiej nie mogą prowadzić samochodu. Otwarte mówienie i bycie słyszaną jako kobieta w Polsce wydaje mi się coraz trudniejsze. Ale może właśnie dzięki temu będziemy próbować mówić coraz głośniej.

Może dzięki temu nie zwariujemy?
Szkoda by było, gdybyśmy wszystkie zwariowały. Na szczęście znam wiele zwariowanych kobiet w taki pożyteczny sposób. Swoją drogą ciekawe jest, że kobieta, która wychodzi z jakiegoś schematu od razu staje się „zwariowana”. Całe szczęście mnie to już nie dotyka.

*Natalia Fiedorczuk-Cieślak

ur. w 1984 r., z zawodu psychoterapeutka, kompozytorka, wokalistka i publicystka; pracuje jako animatorka kultury, zajmuje się aktywizacją obywatelską w społecznościach lokalnych; pisała o muzyce, internecie, estetyce i mieszkalnictwie; „Jak pokochać centra handlowe” to jej prozatorski debiut.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!