Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niczym dobry kamerdyner

Justyna Król
Związek to trochę rezygnacja z „ja” na rzecz „my”. Akceptacja faktu, że żyjemy wspólnie. Zaufanie, bliskość, więź - wie pani. Ja uważam, że bardzo ważne jest, by być razem, przede wszystkim we dwoje. - Z Leonardem Lutherem* rozmawia Justyna Król

Dziś dla odmiany nie będziemy rozmawiać o Pana twórczości artystycznej, ale o kobietach…
Dobrze, choć o prywatnym życiu niechętnie opowiadam. Kobiet było w moim życiu wiele, więc pewnie mam łatkę lowelasa, ale tak naprawdę daleko mi do niego. Jestem normalnym mężczyzną, który chce być szczęśliwy.

Przyzna Pan, że o artystach krążą różne legendy. Imprezy, kobiety, high life…
Tak. Sporo z nich to niestety prawda. To kwestia zdrowego podejścia. Wielu muzyków ucieka w narkotyki czy alkohol, bo śpiewanie po raz kolejny tego samego zestawu piosenek bywa nużące.

Pan nigdy nie dał się ponieść?
Był taki czas, gdy każdy chciał ze mną pić po koncercie. W pewnym momencie spojrzałem na swoje życie, uciekające przez palce i przestałem być niewolnikiem tych sytuacji. W nałogach zapętlić się łatwo, na dłuższą metę jest to nie do wytrzymania. Praca muzyka to ciężka harówa, dużo czasu za kółkiem, wiecznie trzeba być w formie. Nauczyłem się jak dbać o siebie, odżywiać się, wysypiać. Czasem po prostu migam się od pójścia na bankiet, by następnego dnia mieć energię i uśmiech na twarzy od samego rana. W końcu tego się od nas oczekuje.

Przygoda ze sceną zaczęła się w latach 80. Kobiety były inspiracją do tworzenia?
Pewnie. Kobieta i w życiu, i w sztuce jest dla mężczyzny muzą. Od zarania dziejów malarze portretowali swoje wybranki, kompozytorzy tworzyli dla nich swoje dzieła, a poeci pisali, natchnięci kobietami. W moich utworach też pojawiają się odniesienia do chwil zauroczenia kobietą lub rozstania z ukochaną. Jak u większości twórców, i u mnie dominującym motorem napędowym były te negatywne odczucia, czas, gdy czułem się nieszczęśliwy. Każdy rodzaj uprawiania sztuki może być doskonałym ujściem dla takich przeżyć, to taka forma uzewnętrznienia emocji, autoterapii.

Nie lepiej zawczasu pójść do psychologa na terapię dla par? To dziś takie modne.
Czasem przychodzi taki moment zobojętnienia, gdy już nic nie jest w stanie pomóc, miłość gaśnie. Ale dopóki ludziom na sobie zależy, terapia ma sens, warto walczyć. Bywa tak, że wystarczy przerwa, dobry mediator, psycholog lub przyjaciel, który umie dotrzeć, wyszukać problem, znaleźć płaszczyznę porozumienia. Jestem zwolennikiem oswajania się z lękami, nie uciekania od problemów, a mierzenia się z nimi. Także w związkach.

Ma Pan jakieś lęki?
Choćby lęk wysokości, którego nawet nie wiem, jak się nabawiłem. Regularnie poskramiam go w parkach linowych. W planach mam też skok spadochronowy.

Co jest takiego trudnego w związkach? Trzeba się ich bać?
Nie, ale ważne jest to, by znać i spełniać nie tylko własne potrzeby. To musi działać w dwie strony. Aby związek funkcjonował zdrowo, najpierw trzeba znaleźć tę nić porozumienia, nauczyć się robić coś razem, cieszyć się tym czasem we dwoje. Nie tylko seksem, który jest płaszczyzną porozumienia na samym początku. Sztuką jest umieć ze sobą po prostu rozmawiać.

A co z wolnością, dbaniem o autonomię w związku?
Nie do końca się z tym zgadzam. Czasem każdy chce mieć czas tylko dla siebie, wiadomo. Związek to jednak trochę rezygnacja z „ja” na rzecz „my”. Akceptacja faktu, że żyjemy wspólnie. Zaufanie, bliskość, więź - wie pani. Ja uważam, że bardzo ważne jest, by być razem, przede wszystkim we dwoje.

Co Pan myśli o zazdrości?
Myślę, że można ją wyeliminować. Szczerością właśnie. Nie zaznaczaniem na siłę swojego terytorium. Wiadomo, że zazdrość jest czymś złym, ale zwykle jest ona skutkiem jakiegoś niepokoju, który partner w nas budzi. Na przykład widzimy, że ma jakieś tajemnice - nie odstępuje telefonu na krok, wszystko blokuje, abyśmy nie mieli dostępu - to daje do myślenia… Tak samo kiedy ukochana osoba zarzuca nam kotrolowanie jej, gdy zadzwonimy bez większego powodu. A może po prostu mieliśmy ochotę usłyszeć jej głos?

Własna przestrzeń jest zła?
Nie, ale zbytnie akcentowanie, że się chce mieć większą wolność, rodzi u drugiej osoby pytanie: kim ja dla ciebie jestem? Facetem od seksu czy od stawiania drinków? Nie rozumiem nieszczerych układów. Sam nie mam haseł w komputerze i nie daję powodów do braku zaufania. Ludzie, którym zależy, w związku chcą głównie tej wspólnej przestrzeni. Gdy ona jest, reszta układa się sama, bo jest zaufanie między partnerami. Pielęgnowanie tej płaszczyzny dla dwojga jest niezwykle istotne - nawet takiej codziennej - posiedzenia sobie razem przy herbacie, obejrzenia filmu, przytulenia się… Jeśli tego brak, to o czym mu to rozmawiamy? W takim związku można być okropnie samotnym. A z tego rodzą się frustracje, podejrzenia i dziwne zachowania.

Trudno się dogadać z kobietami?
Kobiety są skomplikowane. Nie lubię tych zmanierowanych, szukających problemów wszędzie. Takich, dla których powietrze jest za gęste, trawa zbyt zielona…

Czyli bywamy irytujące…
Na pewno trudne. Na przykład kobiety często szukają charakterystycznego mężczyzny, wyróżniającego się z tłumu. Początkowo są nim zafascynowane, zachwycone. A potem, bojąc się o swoją pozycję w związku, starają się gościa urobić, wychować, udomowić. Kiedy już się uda, myślą: kurde, jaki on nudny i szukają dalej…

A co z kobietami artystkami?
Cóż, są wspaniałe. Bardzo kobiece. Zwracają uwagę głosem, mimiką, gestami, klasą samą w sobie… Mówię tu o takich ikonach jak Edith Piaf, ostatnio oglądałem fantastyczny dokument o jej życiu. Wielka artystka, która niestety skończyła fatalnie. Z mojej epoki podziwiam Irenę Santor, Marylę Rodowicz, Zdzisławę Sośnicką. I Ewę Demarczyk - to dla mnie taka polska Edith Piaf.

Mógłby żyć Pan w cieniu takiej gwiazdy?
To nie problem. Ważne jest zaangażowanie obu stron. Nie jestem za tym, by kobiety wchodziły tylko w stereotypowe role, gorzej zarabiały. Mogą zdobywać sławę na scenie, ale też być świetnymi policjantkami, pilotkami, żołnierzami… Nieraz są lepszymi prezesami niż faceci, dzięki swym zdolnościom analitycznym, skrupulatności. Mogą robić wszystko! Są silne, choć kiedyś chyba fizycznie były silniejsze. Dziś z kolei są bardziej odważne, przejmują więcej tych tzw. męskich zawodów. Choć ja akurat kończyłem technikum elektryczne, gdzie już wtedy moje koleżanki zasuwały na tokarkach...

Nie czułby się Pan gorszy, jako mąż prezeski dużej firmy?
Nie. Mężczyzna powinien być jak dobry kamerdyner, umiejący odnaleźć się każdej sytuacji. Z wyczuciem wyprzedzający myśli swego hrabiego bądź osoby, której służy. Nie bez powodu kamerdynerami często byli bardzo inteligentni, wykształceni ludzie, znający historię, protokół dyplomatyczny. Cechowała ich przebiegłość pomieszana z klasą, bystrością umysłu, umiejętnością obserwowania, panowania nad emocjami. Dobry kamerdyner zawsze będzie wiedział, jak rozładować emocje drugiej strony, choćby po ciężkim dniu. I nigdy nie da się sprowokować do kłótni.

Jakich cech Pan szuka u kobiet?
Przede wszystkim ciepła, które bije z daleka. Do takiej kobiety zawsze się chce wracać. Utuli, ucałuje, pocieszy dobrym słowem. Ważna jest też zaradność życiowa i odpowiedzialność.

Taka była Pana mama?
Tak, choć chyba jednak nadopiekuńcza, wszędzie węszyła problemy, nawet gdy ich nie było. Na przykład, gdy chciałem posiedzieć przy aucie, po męsku pobawić się śrubkami, od razu panikowała, że samochód się zepsuł… Doprowadzała mnie tym nieraz do szewskiej pasji, ale jednak muszę przyznać, że byliśmy bardzo blisko. Dbała o mnie, chciała chronić, kochała. Jej nagłą śmierć bardzo odchorowałem emocjonalnie…

Relacja z mamą była ważna?
Owszem. Ogólnie uważam, że relacje z rodzicami i między rodzicami są czymś, co wpływa na całe nasze życie, przekłada się na nasze rodziny.

Jaka powinna być kobieta jako matka?
Przede wszystkim konsekwentna, jak każdy rodzic. Powinna umożliwić dziecku poznawanie życia, uczenie się na własnych błędach. Pozwolić czasem się przewrócić, zadrapać, nawet oparzyć - oczywiście pod kontrolą. Wiadomo, że nie jest to łatwe, wśród tylu pokus, na które wystawiane są dziś dzieci i młodzież, ale to jedyna droga, by wiedziały, jak sobie radzić w różnych sytuacjach.

Rola matki i ojca też się zmienia…
Ja jestem zwolennikiem tradycji. Do któregoś roku życia jednak matka jest przy dziecku niezastąpiona. Ma ten instynkt, intuicję, której nam facetom czasem brak - choćby w kwestii pielęgnacji, żywienia. Pewnie poradzilibyśmy sobie, ale one robią to najlepiej. Potem przychodzi czas na tatę… Dawniej była to nauka walki mieczem, łowiectwa, robienia sieci, dziś pokazujemy dzieciom, jak jeździć na rowerze…

A czego Pan uczy swoich synów?
Szacunku dla sztuki. Muzycznie się rozmijamy dość mocno, ale mimo to bywa, że razem słuchamy muzyki. Razem chodzimy na strzelnicę, nurkujemy i walczymy z różnymi lękami. Daję swoim synom dużo swobody, ale kontrolowanej.

Uczy ich Pan szacunku do kobiet?
O, tak. Jedną z rzeczy, których najbardziej się brzydzę jest przedmiotowe traktowanie kobiet… Zawsze też strasznie mnie irytowały tłumaczenia, że to kobiety nas prowokują swoim wyglądem. Wiadomo, że panie starają się nam podobać, ale to nie znaczy, że nam wszystko wolno.

*Leonard Luther

Bydgoski muzyk, słynący głównie z poezji śpiewanej oraz piosenki turystycznej, wielokrotnie nagradzany na festiwalach muzycznych, m.in. na Yapie w 1989 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!