Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice stają się ofiarami

Janusz Milanowski
Rola rodzica zostaje sprowadzona do bycia intendentem i płatnikiem. W skrajnych sytuacjach rodzice są bici przez własne dzieci.

Rola rodzica zostaje sprowadzona do bycia intendentem i płatnikiem. W skrajnych sytuacjach rodzice są bici przez własne dzieci.


<!** Image 3 align=none alt="Image 217066" sub="Fot.: Miasta Kobiet">


- Spotkałem podróżnika, który umiał wspaniale opowiadać o swoich wyjazdach. Po długiej rozmowie zapytałem, jak zarabia na swoje podróże. Odpowiedź wbiła mnie w fotel. „Jak to zarabiasz? A od czego są rodzice?” Postanowiłem więc zapytać dziś panią: od czego są rodzice?

- Bardzo trudne pytanie. Można by powiedzieć od czego nie są. Rodzic powinien zapewnić dziecku możliwość rozwoju na tyle, by stało się ono samodzielne w przyszłości; czyli że wszystkie działania wychowawcze powinny wyzwolić to, co jest w dziecku najlepszego, na miarę jego możliwości, w celu osiągnięcia samodzielności, zabezpieczenia własnego bytu, a następnie rodziny. Tak idealnie można to pytanie spointować.

<!** reklama>

- To jest założenie…

- Tak, to jest założenie. Nie wszyscy rodzice kierują się tą przesłanką. Są tacy, którzy nie zajmują się swoimi dziećmi.

- Dlaczego?

- Dlatego, że nie mają predyspozycji rodzicielskich. Nie zostali tego nauczeni. Nie wystarczą marzenia o wspaniałej rodzinie. Trzeba wiedzieć, że jest się kochanym i szanowanym. Jest to warunek niezbędny do budowania akceptacji samego siebie i poczucia własnej wartości. Wiemy, że z tym nie jest dobrze - stąd tylko krok do wycofania i duża szansa na argument siły zamiast siły argumentu. Jeśli dziecko nie słyszy od swoich najważniejszych w życiu osób, że jest mądre, piękne, kochane, że jest w czymś dobre, to będzie przekonane, że takie nie jest. Wiara w siebie i w to, że dam radę, będzie miała słabe podstawy.

- Mówimy o rodzicach w wieku…

- Tych, którzy mają 35-40 lat i piętnastoletnie dzieci. To są osoby, które niekoniecznie zajmują się swoimi dziećmi i stąd mamy dużą liczbę młodzieży niedostosowanej społecznie. Wystarczy spojrzeć na statystyki: ile młodzieży potrzebuje wsparcia pedagogicznego, albo dodatkowych zajęć, psychologa.

- Wróćmy do rodziców. Skąd w tym akurat pokoleniu brak predyspozycji rodzicielskich?

Myślę, że po roku 90. zachłysnęliśmy się wolnością. W głowie każdego Polaka pojawiła się myśl, że jest już wolny, że ma prawa, ale niestety, nie ma obowiązków. Do życia codziennego wkroczyły gwałtownie technologie. Wielu rodziców nie nadążyło za tym - zostało z tyłu. Wielu też straciło pracę, straciło mieszkania, bo olbrzymia masa ludzi miała zakładowe, żyła też w hotelach pracowniczych. Ówcześni rodzice nagle musieli zająć się sobą, żeby przeżyć i dla dzieci nie mieli już czasu.

- I te dzieci, którymi rodzice się niewłaściwie zajmowali, to właśnie obecni trzydziestopięcioletni?

- Tak.

- Czy Pani nie generalizuje?

- Nie możemy powiedzieć, że dotyczy to wszystkich. Mamy też piękną młodzież, która przejmuje właściwe wzorce bardzo dobrze, ale rozmawiamy o moim ośrodku, w którym pomagamy m.in. młodym ludziom, który mają problem z usamodzielnieniem. Jedną z konsekwencji tego, że rodzice nie zajmują się dziećmi, jest brak samodzielności w dorosłym życiu.

- Dla mojego pokolenia dążenie do wolności było najważniejsze. Gdy zdałem maturę, zacząłem zarabiać własne pieniądze i mieszkałem sam. Teraz mamy trzydziestolatków u rąbka matczynej spódnicy.

- Bo jest przyzwolenie na to. Poza tym - w mojej ocenie - sytuacja ekonomiczna sprawia, że młodzi ludzie nie sięgają po pewne wyzwania, a to dlatego, że nie mają przewidywalnej perspektywy. To się przewija w każdej rozmowie. W I LO w Toruniu przeprowadziliśmy debatę na temat rodziny. Wzięła w niej udział młodzież z 11 szkół średnich Torunia, a więc w wieku, w którym kreuje się pogląd na temat własnej rodziny. Ta debata dała nam dużo do myślenia, bo uwypukliła się kwestia wartości. Rodzina jako wartość nie ma już takiego znaczenia jak pokolenie wcześniej, kiedy to była filarem i od niej wszystko się zaczynało. Młodych uwiera jednak zależność od rodzica.

- Naprawdę ich uwiera?

- Tak.

- Gdy mimochodem przysłuchuję się rozmowom starszej młodzieży w pubach, gdzie zachowują się bezpośrednio, to nie mam takiego wrażenia. 

- Mówią, że jest im tak dobrze?

<!** Image 6 align=none alt="Image 217068" sub="Fot.: Miasta Kobiet">

- Mają to gdzieś!

- Ja uciekam od generalizowania, bo jestem cały czas nastawiona na to, że młodzież jednak da sobie radę. Natomiast obecnie mamy ogólnoświatowy kryzys. To jest dla nich taki moment na wdechu, że nie są w stanie podjąć pewnych decyzji, bo się ich boją. I słusznie pan zauważył: mieliśmy po 19 lat i już się chciało być dorosłym! Wolność, o której pan mówił, była czymś najważniejszym.

- A dziś…

- A dziś młodzież ma wolność. Może robić wszystko i wszędzie. Żyjemy w globalnej wiosce. To, co ich dotyczy, to nie są problemy moralne, zmierzające do wyzwolenia świata, tylko jak się urządzić, żeby w życiu było wygodnie i dobrze. My, dorośli urządziliśmy im ten świat, żeby tak właśnie mieli. Mają dostęp do tego, o czym my marzyliśmy. Nie mieściło się w głowie, żeby dorosłemu człowiekowi rodzic pewne rzeczy finansował.

- Zwłaszcza rozrywki…

- No, choćby! Młody uważa, że rodzic jest od tego, żeby pewne rzeczy zabezpieczyć. Powinien kupować gadżety, bo taki jest trend. I jeśli tego nie robi, słyszy od dziecka, że nie zabezpiecza jego rozwoju. Bywa, że zamiast dumy rodzice mają, niestety, poczucie winy.


- A gdzie miłość?

No, właśnie… Muszę panu powiedzieć, że podczas wspomnianej debaty byłam bardzo zdziwiona, ponieważ miłość nie była na pozycji czołowej.

- Zaraz, zaraz, to nie mówili, że kochają swoich rodziców?!

- Miłość nie miała dla nich znaczenia. Oni raczej stawiali wymagania rodzicom. Problematyka tej debaty dotyczyła braku komunikacji; rodzice nie rozumieją naszych potrzeb, rodzice są gdzieś z tyłu za nami. My jesteśmy najważniejsi, a rodzice już niewiele mogą, nie znają się na nowych technologiach, chcą życia stabilnego, a my chcemy rozkrzyczeć się na cały świat. Ten brak komunikacji był bardzo akcentowany przez wszystkich. Fakt, że młodzież głośno o tym mówiła, stanowi dużą wartość. Warto posłuchać takich głosów.

- Ci sami młodzi ludzie, lekceważący wapniaków, nie znających się na smartfonach, trwają jednak przy nich po osiągnięciu pełnoletności i to bardzo długo.

- Bo nie mają gdzie się udać.

- A może nie chcą się nigdzie udać?

- To jest jeden z prawdopodobnych powodów. Stworzyliśmy świat bardziej wygodny, niż sami go mieliśmy. Moje pokolenie nie zna sytuacji, w której dziecko przyjeżdża do szkoły własnym samochodem. A w tej chwili dyrektorzy szkół mają kłopot z parkingiem. Wszystko się przewartościowało. Jeśli damy komuś coś dobrego do posmakowania, to on się w tym rozsmakuje.

- A jak to jest w Pani praktyce? Czy zajmuje się Pani problemem braku samodzielności, tłumaczy Pani obydwu stronom, że to jest złe?

- Jak najbardziej. Zbyt długie zamieszkiwanie młodego człowieka z rodzicami i z rozbudzonymi potrzebami, których sam nie jest w stanie zaspokoić, rodzi konflikty w rodzinie. Pojawia się zniecierpliwienie, a także postulat partycypowania w kosztach mieszkania. Tymczasem młody człowiek uważa, że to jest mieszkanie rodziców i to oni są zobowiązani płacić wszystkie rachunki. Następuje przesilenie napięcia i wówczas rodzice trafiają do nas na mediację. Jednak nie generalizujmy, że wszyscy są tacy sami. Mówimy o pewnym nowym zjawisku, grupie rodziców o już zdiagnozowanej niewydolności wychowawczej. Są to najczęściej ofiary swoich dorastających dzieci, którzy zepchnięci na margines życia przestają być partnerami. To są już tylko dawcy.

- Dużo jest takich rodzin?

- Coraz więcej. Prowadzimy terapie rodzinne, a czasem są to mediacje zmierzające tylko do ustalenia reguł gry w rodzinie, których od lat w niej nie było. W rezultacie wytworzył się dziwny układ sił ze wskazaniem na zwycięzcę, czyli młodego człowieka. Rola rodzica poprzez ten chaos związany z brakiem autorytetu zostaje sprowadzona do bycia intendentem i płatnikiem.

- Powtórzymy to: rodzice stają się ofiarami.

- Tak. Ofiarami swoich dorosłych dzieci, które nie chcą lub z różnych przyczyn nie mogą funkcjonować samodzielnie poza domem rodzinnym, albo będąc w tym domu równoprawnie partycypować we wszystkich przedsięwzięciach.


"Młody człowiek uważa, że to jest mieszkanie rodziców i to oni są zobowiązani płacić wszystkie rachunki. Następuje przesilenie napięcia i wówczas rodzice trafiają do nas na mediację."

Danuta Gadziomska

dyrektor MOEIPU w Toruniu


- I co dalej z ofiarą? Depresja, nerwica, znieczulanie się alkoholem?

- Tak. To wszystko, co pan wymienił. Sięganie po alkohol, przedłużający się stres i reakcja lękowa przed własnym dzieckiem.

- Jak to?

- W skrajnych sytuacjach rodzice są bici przez własne dzieci. Coraz częściej odnotowujemy takie przypadki.


- Proszę opowiedzieć...

- Opowieść jest krótka. Matka nie chce dać pieniędzy na jakiś gadżet, albo na imprezę, to on lub ona wymusza to wykorzystując przewagę siły, albo przewagę braku kontroli nad sobą. Często jest tak, że rodzice stają się ofiarami w wymiarze ekonomicznym, a pieniądze wymuszane są w dość przemyślany sposób.

- To znaczy?

Pociecha zakłada rodzicom konto internetowe, ale obsługuje je sama. Wpływy na konto kontroluje to dorosłe lub dorastające dziecko i zaczyna się lawina niezapłaconych rachunków i spirala długów. „I co ja mam zrobić” - pytają rodzice. Przede wszystkim nauczyć się obsługi i zablokować dziecku wszystkie kanały dostępu.


"Piotruś zobaczy, że oprócz mamy są gdzieś ludzie, do których on nie pasuje. Oni czegoś od niego chcą, gdzieś zmierzają, mają pretensje. Odpowiedzialność to jest wysiłek, którego on nie chce."

Danuta Gadziomska

dyrektor MOEIPU w Toruniu


- Rozumiem, że rozmawiamy o konkretnym przypadku?

- Tak. O kobiecie o ciekawej osobowości, zawsze aktywnej zawodowo w odróżnieniu od męża, który raz pracę miał, a raz nie i często pił. Syn przejął jego wzorzec i sprawuje kontrolę nad matką, to on jej mówi, co jej wolno, a czego nie. Dla pana sprawa z kontem byłaby prosta: zlikwidować to konto i tyle! Niestety, nie jest to takie proste. Ta kobieta mówi, że nie wyobraża sobie, co ten syn by jej wówczas zrobił...

- Co takiego by zrobił?

Wyzwiska, obelgi, wymuszania w miejscach publicznych. Przemoc w rodzinie to temat tabu, więc kobieta nie poprosi o pomoc dzielnicowego, bo w jej głowie kołacze się, że ona wsadzi do więzienia swoje dziecko. Ta kobieta nie pomyśli, że to nie jest kwestia jej decyzji, tylko przepisów Kodeksu karnego. Mimo wszystko kocha swoje dziecko.

- Jak pomagacie takim kobietom?

- Najważniejsze, żeby zgłosiła się do nas i wszystko opowiedziała. Potem jest terapia indywidualna, albo grupa wsparcia. W jej ramach, raz w roku, kobiety wyjeżdżają na turnus terapeutyczny do ośrodka w Górznie. Niektóre z nich boją się wyjechać, mając obawy co do tego, jak ich dzieci poradzą sobie bez nich. Mamy zawsze problem ze skompletowaniem grupy na darmowy wyjazd, nie dlatego, że brak chętnych, tylko brak odwagi aby podjąć taką decyzję. Po powrocie ich życie nabiera nie tylko rumieńców, ale przede wszystkim godności.

- Pani dyrektor, ale my rozmawiamy o patologiach, a nie normie.

- Rozmawiamy o tym, co do mnie tu trafia. O nowym zjawisko społecznym, coraz częściej spotykanym. A co jest normą? Normą jest wychowanie demokratyczne, gdzie rodzice stanowią opokę, ale pozwalają dziecku na własne poglądy, na próbowanie życia pod dyskretnym nadzorem tak, aby dziecko poznając jego tajniki brało coraz większą odpowiedzialność za swoje czyny.

- ...bylebyś wrócił do pierwszej i miej telefon zawsze włączony. Czy to jest dobre?

- Nie stosowałam tego. To nie jest dobre, bo rodzic staje się kontrolerem. Dlaczego ma wrócić do pierwszej, a nie dziesiątej?

- ...żeby się wyszumiało, a my udzielamy kredytu zaufania, ale stawiając swój warunek: włączony telefon.

- Jeśli rodzice za bardzo kontrolują, to dziecko myśli, że to jest ta granica, do której wolno mi się zbliżyć, ale za którą odpowiada rodzic. I siłą rzeczy wtedy ono nie jest odpowiedzialne. Ale jeśli taka metoda jest efektywna i daje poczucie bezpieczeństwa obu stronom, to dlaczego nie...

- I co zrobić?

- Nie doprowadzić do sytuacji w której trzeba stawiać drastyczne wymagania. Dziecko wychowujemy od momentu, gdy ono pojawi się w rodzinie, a nie gdy idzie do szkoły. No i starajmy się stworzyć chociaż przesłanki autorytetu.

- Teraz ja opowiem historię. Chłopak ma prawie 30 lat, dobre wykształcenie, pracę, podchodzi z inteligenckiej rodziny. Ma też piękną dziewczynę z mieszkaniem, a ta na próżno prosi go, żeby z nią zamieszkał i żył. On bywa u niej przez dwie doby w tygodniu i wraca w te pędy do mamusi. Nie rozumiem tego?

- Proste. On nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje życie i partnerkę.

- Ale ma dobrą pracę, stać go.

- Jest wydolny ekonomicznie, ale emocjonalnie - nie.

- Piotruś Pan, czyli znak czasów.

- W pewnym sensie tak.


- Wykształcona matka dopuszcza do takiej sytuacji? Nie widzi defektu takiego stanu rzeczy.

- Ale ona się jakoś spełnia zabezpieczając wszystkie potrzeby tego syna. On znaczy dla niej więcej niż powinien na ten moment.

- Kiedyś jej zabraknie...

- On będzie zrozpaczony.

- Będzie zrozpaczony i będzie krzywdził kobiety.

- ...bo żadna nie będzie wystarczająco dobra, by chciał zaangażować się w związek. Dziewczyna, z którą jest, musi mieć w sobie coś takiego, co on dobrze już zna. Ale ponieważ stawia mu określone wymagania, których nie stawia mu matka, to on z nią nie zamieszka.

- Ciągle nie pojmuję! Wykształcona matka nie przewiduje tego, że jej syn kiedyś będzie mężem i ojcem i robi z niego łajzę?

- I tu jest problem. Matki często wychowują synów dla siebie, a nie dla nich samych i dla świata. To jest częste poszukiwanie substytutu po doznanym zawodzie; mężczyzna, z którym się związała w czymś ją zawiódł. I stąd się bierze: ja sobie wychowam Ciebie dla siebie i będziesz taki, jakim chcę, żebyś był. On będzie dawał matce znacznie mniej, niż matka jemu; od czasu do czasu telefon pt. „kocham cię, mamusiu” i to wystarczy. Tylko, że chłopak z tak wykształconymi nawykami nie nadaje się do związku, w którym obowiązuje partnerstwo.

- Słyszałem od wielu kobiet o takim problemie. Szukają samodzielnych mężczyzn, a ich jest coraz mniej.

- Proszę mi wierzyć, że to poważna sprawa, bo dostrzegł ją nawet poprzedni papież. Otóż Benedykt XVI do kanonu unieważnienia małżeństwa wprowadził brak samodzielności partnera.

<!** Image 5 align=none alt="Image 217068" sub="Fot.: Miasta Kobiet">

- Co się dzieje w sytuacji gdy taki niesamodzielny Piotruś Pan zawrze jednak związek?

- Piotruś nie chce być odpowiedzialny, bo to coś kosztuje. Pojawi się frustracja. Piotruś zobaczy, że oprócz tej mamy jest gdzieś świat, są gdzieś ludzie, do których on nie pasuje. Oni czegoś od niego chcą, gdzieś zmierzają, mają pretensje. Odpowiedzialność to jest wysiłek, którego on nie chce. Pojawi się potrzeba odreagowania frustracji, więc albo alkohol, albo zdrady małżeńskie. Piotruś Pan dla kobiety wrażliwej i wymagającej to katastrofa.

- Nie myślałem, że jest aż tak źle…

- Jest różnorodnie. Obok niepokojących przykładów, są też przecież dobre wzorce młodych odpowiedzialnych ludzi, którzy zadają pytania i szukają na nie odpowiedzi. Zakładają rodziny, chcą mieć i wychowywać swoje dzieci. Mimo trudności. To jest bardzo budujące. Mamy to szczęście, że dziś bardziej niż kiedykolwiek można pomóc ucząc nowych dobrych nawyków, eliminując złe przyzwyczajenia. Niezbędna jest tylko chęć do nauki lub do zmiany.


<!** Image 4 align=left alt="Image 217067" >*Danuta Gadziomska

Dyrektor Miejskiego Ośrodka Edukacji i Profilaktyki Uzależnień w Toruniu. Kocha wędrówki po Bieszczadach. Przeszła też wzdłuż całego polskiego wybrzeża Bałtyku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!