Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skutki uboczne tradycyjnej szkoły

Dorota Witt
W demokratycznej szkole nie ma złych stopni, ale i dobrych, więc rodzice nie dostają dowodu na to, że dziecko robi postępy w nauce. By to sprawdzić, muszą z nim porozmawiać. Zupełnie tak jak mentorzy podczas dyskusji.

W demokratycznej szkole nie ma złych stopni, ale i dobrych, więc rodzice nie dostają dowodu na to, że dziecko robi postępy w nauce. By to sprawdzić, muszą z nim porozmawiać. Zupełnie tak jak mentorzy podczas dyskusji.
<!** Image 3 align=none alt="Image 220319" sub="Nasz system oświaty ma wiele mankamentów. Co jakiś czas ministerialni reformatorzy go zmieniają, jednak efekty nauczania nie zadawalają, stąd też pojawiają się takie inicjatywy jak „Edukacja Demokratyczna”, które próbują stworzyć szkołę szczęśliwych uczniów. Fot.: Thinkstock ">
- Tradycyjne szkoły funkcjonują w oparciu o model zaproponowany jeszcze w XIX w. w Prusach - mówi Patryk Zakrzewski, bydgoszczanin pracujący jako wolontariusz w poznańskiej szkole demokratycznej „Trampolina”.

<!** reklama>

- Służył on interesom państwa, a w szczególności armii. Nic dziwnego, że szkoła ma takie wojskowe elementy jak podział na klasy, kontrolę, narzucony autorytet nauczyciela czy dzwonek, wprowadzający dyscyplinę. Szkoły demokratyczne stawiają sobie za cel nie podporządkowywanie jednostek państwu, a przygotowanie uczniów do szczęśliwego życia w przyszłości.

Bez względu na to, czym będą się w tej przyszłości zajmowali. Na świecie działa około 200 szkół demokratycznych, w Polsce jest ich pięć. W Poznaniu ruszyła z tegorocznym pierwszym dzwonkiem, w Bydgoszczy grupa specjalistów dopiero przygotowuje się do otwarcia podobnej.

Wszędzie panują podobne zasady: uczniowie decydują, na co przeznaczą swój czas, oni też poniosą konsekwencje swoich wyborów. Jeśli okaże się, że źle wyznaczyli proporcje między kreatywną zabawą a nauką, mogą nie zdać egzaminu klasyfikacyjnego z zakresu określonego podstawą programową.

Wtedy nie dostaną świadectwa i trafią na rok do zwykłej szkoły. Nikt nie ma tu nad nikim władzy - zasady opracowują sami uczniowie. Nie stawia się stopni, ale mentorzy uczą dzieci budowania krytycznej samooceny.

Na zajęciach spotykają się uczniowie podzieleni nie według wieku, lecz w zależności od poziomu wiedzy i zainteresowań.

Wszystko to ma stworzyć idealne warunki do rozwoju zainteresowań i uczenia samokontroli. Anna Michalak, psycholożka, członkini grupy inicjatywnej „Edukacja Demokratyczna” w Bydgoszczy zauważa, że w pierwszej kolejności do idei trzeba przekonać dorosłych: - Coraz więcej świadomych, otwartych rodziców zauważa, że szkoła nie da dziecku wszystkiego do pełnego rozwoju. Dlaczego tak się dzieje? Bo nasz system szkolny tworzy kopie, które mają wpasować się w odpowiednią formę, co ma skutki uboczne. Każde dziecko czuje naturalną chęć zdobywania umiejętności potrzebnych mu na danym etapie rozwoju. Szkoła zabija ten pęd do odkrywania świata, co więcej, narzuca dzieciakom wspólne dla wszystkich tempo przyswajania informacji. Dorosłym nierzadko wydaje się, że dziecko w szkole demokratycznej nie ma szans np. nauczyć się czytać, przecież nikt tam nie sadza go z książką w ławce, nikt nie każe składać sylab. A ja gwarantuję, że dziecko opanuje sztukę czytania, może nie, jak przewiduje program, w wieku 7 lat, ale na pewno wtedy, gdy ta umiejętność okaże się mu potrzebna. Jaki mamy efekt sadzania uczniów na twardych krzesłach w szkolnych ławkach, zarzucania informacjami, przeprowadzania egzaminów, sztywnych kryteriów oceny?

Absolwenci szkół średnich startują w dorosłe życie, nie potrafiąc nawet określić, co chcą dalej robić, bezrefleksyjnie wybierają studia, a potem pracują w zawodzie, który albo nie odpowiada ich wykształceniu, albo po prostu ich nie satysfakcjonuje.

Spotkania w demokratycznych szkołach nie odbywają się regularnie o ustalonej godzinie, lecz wtedy, gdy ktoś z grupy ich potrzebuje. Mentor zawsze jest do dyspozycji, gotowy do rozmowy, wskazuje, czemu warto poświęcić uwagę i uczy, jak znaleźć niezbędne informacje.

Patryk Zakrzewski przekonuje, że nauczenie się wszystkiego, co zapisano w szkolnych podręcznikach, nie ma większego sensu: - W XXI w., gdy co 2 lata liczba danych na świecie podwaja się, wiedza szybko się dezaktualizuje, dlatego nie powinno się przekazywać „odpowiedniej wiedzy”, a raczej narzędzia do selekcjonowania i analizowania informacji.

Trzeba też zadać sobie pytanie, kto ma prawo decydować o tym, czego uczy się dziecko. Przecież ministerstwo edukacji, które narzuca programy nauczania, nie zna indywidualnych potrzeb ucznia. - Demokratyczna szkoła wymaga od mentorów i rodziców, żeby w stu procentach zaufali dziecku, a ponadto zaangażowania, samozaparcia, zrozumienia idei - mówi Anna Michalak.

- Jeśli uczniowie zdecydują, że dany dzień spędzą na zabawie, będą się bawić. Dorosłych to pewnie oburzy, bo nie rozumieją, jak wiele dziecko uczy się przez zabawę, w kontakcie z innymi ludźmi. Wystarczy, że jedna czy dwie osoby interesują się pająkami, w grupie natychmiast rozpoczyna się dyskusja o tych zwierzętach, pasją zarażają się kolejni. Podobnie z dobrymi książkami, które w demokratycznej szkole czyta się z zapartym tchem, a w tradycyjnej - pod przymusem. Cztero- czy pięciolatek jest w stanie pokierować swoją edukacją, jeśli zadbamy o to, by miał inspirację, umożliwimy mu uczenie się oparte na konsekwencjach i damy mu wolność.

Pozwólmy dzieciakom uczyć się na własnych błędach - jeśli przed państwowym egzaminem się stresują, widzą, że poświecili za mało czasu na naukę, następnym razem lepiej się przygotują.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!