Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sponsoring: Słodki tatuś szuka muzy?

Tomasz Skory
Młodym kobietom coraz łatwiej jest przyznać się do tego, że są sponsorowane. Dla niektórych większym wstydem jest dorabianie jako pomoc domowa niż otrzymywanie prezentów za seks.

Zbliżające się wakacje i początek roku akademickiego to dwa okresy, w których temat sponsoringu cieszy się w mediach największą popularnością. Tym razem „Newsweek” w połowie maja opublikował kolejny tekst poświęcony studentkom szukającym na pewnym portalu mecenasów o zasobnych portfelach. Tygodnik nie omieszkał podać adresu tej strony, co w zestawieniu z raczej entuzjastycznymi wypowiedziami „sponsoretek” mogło dla niektórych czytelników zabrzmieć nawet jak reklama.

Zaintrygowany zaglądam więc do tego opisanego w artykule serwisu. Witają mnie tam hasła: „Bądź dyskretną muzą dla hojnego mecenasa”, „Zaopiekuj się swoją studiującą sugar baby” i „Królowa życia usidli pięknego Apolla”. Wśród tych uroczych sloganów znajduję też notkę prawie encyklopedyczną: „Znaczenie słów słodki tatuś i słodka mama odnosi się do hojnych sponsorów i sponsorek poszukujących młodych studentek i studentów. Natomiast słodka muza i słodki rumak to studentki i studenci poszukujący wsparcia”. Wszystko jasne, sama słodycz.

Serwis wychwala zalety sponsoringu, a ja zastanawiam się, czy to, co czytam, nie podpada już pod paragraf. Bo o ile pobieranie opłat za usługi seksualne nie jest w Polsce zakazane, to nakłanianie do tego i ułatwianie innym uprawiania nierządu jest już karalne. Zakładając jednak na chwilę, że byłbym bogaczem szukającym młodej, wykształconej dziewczyny na spotkania sponsorowane, dzięki
tym opisom mógłbym pomyśleć: trafiłem we właściwe miejsce!

KTO SZUKA, TEN SIĘ NASZUKA

Rozczarowanie przychodzi w momencie, gdy orientuję się, że na portalu zarejestrowało się jedynie 336 osób, w tym prawie sami mężczyźni. Potencjalna utrzymanka w naszym województwie jest tylko jedna. „Jestem studentką prawa, studiuję zaocznie. Jak większość studentek potrzebuję pomocy finansowej. Mam 21 lat i masę zainteresowań, w tym taniec i szybownictwo. Mam własne poczucie szacunku i wysoką kulturę osobistą, a do tego zdrowe poczucie humoru. W moim towarzystwie nie będziesz się nudził” - pisze o sobie Lucja.

Ogłoszenie jest jednak sprzed ponad roku, więc prawdopodobnie dawno już nieaktualne. Idąc za ciosem postanawiam sprawdzić, jak sytuacja wygląda na konkurencyjnych portalach. Tych nie sposób zliczyć i nawet w małych lokalnych serwisach każdego dnia pojawia się kilka nowych anonsów zatytułowanych „Szukam sponsora”.

Na jednym z nich trafiam na ogłoszenie dodane kilka godzin temu. Dziewczyna poszukująca mecenasa z Bydgoszczy pisze, że na co dzień pracuje w szkole we Włocławku, ale potrzebuje więcej gotówki. I załącza zdjęcie, na którym pokazuje prawie całą twarz, co przy takich ogłoszeniach jest skrajną rzadkością. Dodaje przy tym, że portret jest jej własnością i nie należy go kopiować, więc pierwsze, co robię, to przeklejam go do wyszukiwarki grafiki. Odkrywam, że blondynka z fotografii to tak naprawdę Kaila Lorraine, instagramowa celebrytka z USA. Podany w ogłoszeniu numer należy zaś do… agencji towarzyskiej.

Takich pułapek na napalonych facetów znajduję znacznie więcej. Trafiam między innymi na Martynę, dwudziestojednoletnią bydgoszczankę. Po chwili znajduję to samo ogłoszenie na innym portalu, jednak tym razem dziewczyna ma już 24 lata. Raz Martyna działa w Katowicach, raz we Wrocławiu, a innym razem w Warszawie, gdzie przedstawia się już jako Ola. Jej zdjęcie, jak udało mi się ustalić, zostało skradzione z portalu o modzie.

Kontynuuję poszukiwania zastanawiając się, czy może nie powinienem z góry odrzucać wszystkich ofert z obrazkami. I z numerami telefonów, bo te zwykle prowadzą do agencji lub do… facetów. „Odbieram telefon za koleżankę” - informuje mnie męski głos. To ja podziękuję. W końcu trafiam jednak na anons z Torunia, który wpisuje się w moje wyobrażenie o sponsoringu: „Mam na imię Ania, na co dzień studiuję, ale nie jestem w stanie utrzymać się na studiach, a bardzo mi na nich zależy. Dlatego też szukam mężczyzny, z którym mogłabym się regularnie spotykać w zamian za pomoc w utrzymaniu”.

Ogłoszenie jest sprzed trzech miesięcy. Telefonu i zdjęcia brak, co w sumie dobrze zwiastuje. Jest za to mail, którego nie mogę wyśledzić na żadnym portalu erotycznym czy w innej bazie trefnych adresów. Wysyłam więc Ani krótkie pytanie, czy dalej jest zainteresowana „wsparciem”. Nie licząc specjalnie na to, że otrzymam odpowiedź, wracam do poszukiwań.

STATYSTYKI WYSSANE Z PALCA

Po paru godzinach weryfikowania zawartych w ogłoszeniach informacji zaczynam się zastanawiać - czy sponsoring wśród młodych kobiet nie jest przypadkiem wymysłem mediów? Kilka lat temu ukuto nawet termin „uniwersytutki”, określający studentki oddające swoje ciało mniej lub bardziej regularnym partnerom w zamian za rozmaite korzyści. Liczne serwisy alarmowały o zatrważającej skali zjawiska, prześcigając się w statystykach, ile to dziewczyn na polskich uczelniach żyje w układach „towarzysko-finansowych”.

„Newsweek” po raz kolejny przywołuje w tym celu opinię profesora Jacka Kurzępy z wrocławskiej SWPS. Socjolog szacował kiedyś, że niemal jedna piąta polskich studentek może żyć ze sponsoringu. Tymczasem, gdzie nie spojrzę, tam napotykam raczej agencje towarzyskie i mniej lub bardziej profesjonalne prostytutki. Jeżeli ktoś szuka „stałego wsparcia”, to najczęściej dojrzałe kobiety lub… chłopcy, często jeszcze przed dwudziestką. Nie znajduję natomiast prawie żadnych dziewcząt, które rzeczywiście uczęszczałyby na studia i szukałyby regularnego sponsora, przynajmniej w naszym województwie. Coś tu się chyba nie zgadza.

Dyrektor Instytutu Socjologii UMK prof. Tomasz Szlendak na swoim blogu pisze: „Szybko i po łebkach policzmy: studiuje w tym kraju półtora miliona ludzi, z czego 60-70 procent to kobiety, czyli jakieś - weźmy liczbę mniejszą - 900 tysięcy osób. Kiedy tę liczbę podzielimy przez pięć, wychodzi 180 tysięcy prostytuujących się jednostek (…) Ciekawe, notabene, co o takich danych sądzą moje studentki i magistrantki? Każda musiałaby znać przynajmniej jedną sponsorowaną koleżankę, a najlepiej dwie, żeby dane zgadzały się z rzeczywistością”.

Dodaje też, że nie ma w Polsce tylu zamożnych ludzi, by utrzymać tak wielką grupę, szczególnie że te statystyki nie uwzględniają osób, które nie studiują, i całej rzeszy pań „zawodowo sponsorowanych”. Wszelkie podawane w mediach liczby są zaś wyssane z palca, gdyż nie było do tej pory żadnych poważnych badań ilościowych nad tym zjawiskiem, prowadzonych na próbach reprezentatywnych.

SPONSORING CZY PROSTYTUCJA?

O tym, jak trudno uchwycić specyfikę sponsoringu, dobrze wie prof. UKW Teresa Sołtysiak, kierownik Zakładu Socjologii Wychowania i Resocjalizacji w Bydgoszczy, która bada jakościowo to zjawisko od prawie dziesięciu lat.

- Życie seksualne, mimo że mamy drugą dekadę XXI wieku, nadal jest płaszczyzną tabu - tłumaczy prof. Sołtysiak. - Kiedy zaczynałam te badania, był duży opór u kobiet. Niektóre zgadzały się porozmawiać np. w zamian za obiad bądź podaną stawkę, a później stwierdzały, że pytania są zbyt intymne, i wychodziły. Trochę mnie więc te badania kosztowały.

Opowiadam pani profesor o swoich nieudanych łowach na utrzymanki. Przyznaję, że nie wiem, czy nie obrałem zbyt rygorystycznych kryteriów, szukając studentek zainteresowanych tylko stałym układem z jednym, ale hojnym mężczyzną. O takich rozpisują się w końcu gazety. Nagłówki w stylu „23-latka zarabia w ten sposób 10 tysięcy miesięcznie” przyciągają oko, ale prof. Sołtysiak prostuje, że to pojedyncze przypadki.

Większość dziewczyn zadowala się znacznie mniejszymi kwotami, niekoniecznie od jednego partnera. Zastanawiam się więc, gdzie przebiega granica między sponsoringiem a prostytucją. Czy w ogóle da się ją jakoś wyznaczyć? Jak postrzegać bowiem studentki, które piszą, że szukają sponsora, ale w swoich ogłoszeniach oferują też szybki numerek w aucie za stówkę czy dwie? - To kwestia indywidualna. Wszystko zależy od tego, jakie przyjmiemy kryteria - wyjaśnia pani profesor. - Na przykład John Bancroft, jeden z najsłynniejszych seksuologów na świecie, twierdzi, że wystarczy jeden raz otrzymać drobiazg za usługę seksualną, by była to prostytucja.

CZASY SIĘ ZMIENIAJĄ

Można podejrzewać, że mało która studentka oddająca się za pieniądze wprost nazwie się prostytutką. Na przestrzeni lat profesor Sołtysiak dostrzegła jednak nowy trend. Młodym kobietom - ale nie tylko, bo badani byli też mężczyźni - coraz łatwiej jest przyznać się do tego, że są sponsorowane. W ocenach niektórych osób większym wstydem jest dziś dorabianie jako pomoc domowa niż otrzymywanie prezentów za seks.

- Niedawno spotkałam się z tym zjawiskiem. Poznałam osobę, która powiedziała, że mniej będzie naznaczona w swoim otoczeniu, gdy powie, że ktoś ją sponsoruje, niż że sprząta lub jest gosposią - wspomina Teresa Sołtysiak. - Zmienia się też forma sponsoringu, pojawiają się nowe odmiany. Nie zawsze bowiem wiąże się to z uprawianiem seksu. Coraz częściej chodzi o zaspokajanie wielu innych potrzeb psychospołecznych. Płaci się czasem za samą obecność, za fakt, że jesteśmy przez kogoś akceptowani lub adorowani. To pokazuje, jak bardzo człowiek jest dziś osamotniony wśród ludzi.

Ale samotni są nie tylko sponsorzy. Jak wynika z badań, dla części utrzymanek sponsoring jest też formą poszukiwania partnera. Bo choć teoretycznie główną rolę grają tu pieniądze, pojawia się też ciche marzenie, że ta bogata osoba okaże się fajnym facetem czy fajną kobietą, a specyficzny układ przerodzi się w tradycyjny związek. Zresztą zdarzają się i takie zakończenia.

- Poznałam dziewczynę, która poślubiła swojego sponsora. Przy czym na początku tej znajomości była kobietą do towarzystwa, a nie do świadczenia usług seksualnych. I wspaniale jej się ułożyło życie. Poznałam też mężczyznę, który szukał przez internet partnerki, która by go utrzymywała. Ale zrezygnował z tego, powiedział, że nie będzie brał od niej pieniędzy. Dziś są małżeństwem - mówi Teresa Sołtysiak.

Jakkolwiek romantycznie to nie brzmi, pamiętać należy, że te historie to tylko wyjątki. - Znacznie częściej sponsoring prowadzi do problemów emocjonalnych. U niektórych osób pojawiają się związane z tym zaburzenia w strefie psychicznej i uczuciowej, część też ucieka w alkohol i narkotyki, by nie myśleć o tym, co robią. A to zawsze gdzieś w nas pozostaje - dodaje prof. Sołtysiak.

MASZ WIADOMOŚĆ

Niedługo przed oddaniem tego tekstu do druku odkrywam w swojej skrzynce nową wiadomość. Studentka, do której wysłałem pytanie, czy dalej zainteresowana jest sponsoringiem, chce wiedzieć, ile mam lat, czym się zajmuję i czego oczekuję. Wymyślam więc, że szukam stałej towarzyszki na firmowe bankiety, a może i na coś więcej. Pytam też, jak ona wyobraża sobie ten układ. Odpowiedzi nie otrzymuję, ale dostaję propozycję spotkania na żywo. Naiwnie zapraszam ją więc na kawę.

„Uściślając proponuję spotkanie nie na kawę, ale już normalne ;) Pierwsze w aucie, kwota tyle ile uznasz. Chciałabym Cię normalnie poznać (porozmawiać też będzie okazja)” - czytam w wiadomości zwrotnej. Domyślam się, że „normalnie” oznacza dla niej poznanie się, ale w sensie biblijnym. Gdy pytam, czy rozmowa w kawiarni to dla niej strata czasu lub przestój w „interesie”, dziewczyna odpisuje, że nie, ale chciałaby już „zobaczyć, jak się realnie dogadujemy”. Czyli od finansów, aparycji czy elokwencji ważniejsza jest dla niej… mowa ciała.

Przyznaję więc w końcu, że przygotowuję artykuł i schadzki w aucie mnie nie interesują, ale gdyby chciała porozmawiać, anonimowo oczywiście, zaproszenie na kawę jest wciąż aktualne. Na tym kontakt się jednak urywa, odpowiedzi już nie dostaję. Może i dobrze, bo - zdaniem prof. Sołtysiak - zdarza się, że osoby robiące takie „badania” czy prowokacje… jednak dają się skusić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!