Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Syndrom Barbary Niechcicowej - dlaczego niektóre kobiety decydują się na dzieci wbrew sobie?

rozmawia Tomasz Skory
Na jednej konferencji usłyszałam, jak po moim wystąpieniu o konflikcie ról matka-naukowiec, profesor mówi: „Z kobietą naukowcem jest jak ze świnką morską: ani to świnka, ani morska” - mówi dr Ewa Krause z Instytutu Pedagogiki UKW.

Kim jest Barbara Niechcicowa?
Barbara Niechcic to bohaterka powieści „Noce i dnie” Marii Dąbrowskiej. Jest postacią zmienną, niejednoznaczną i skomplikowaną. Stanowi również doskonały przykład kobiety, która w wyniku społecznej, ale też i wewnętrznej presji związanej ze staropanieństwem, wychodzi za mąż i zakłada rodzinę z rozsądku. Od jej nazwiska wzięła się nazwa „syndrom Barbary Niechcicowej”. Pisze o nim dr Karolina Kuryś w jednej ze swoich prac. Zjawisko to dotyczy głównie dobrze wykształconych i  odnoszących sukcesy zawodowe kobiet, które ulegają naciskom społecznym i wchodzą w rolę matki, nie tylko bez odpowiedniego przygotowania, ale przede wszystkim bez wewnętrznego przyzwolenia na tę nową sytuację życiową. Rodzą dzieci wbrew sobie, przez co są szczególnie narażone na trudności w godzeniu roli matki z rolą zawodową.

Zna Pani takie „Barbary”?
W środowisku naukowym naciska się na rozwój, pozyskiwanie grantów itp. Znam więc kobiety z tego grona, które faktycznie odczuwają konflikt ról matka-naukowiec. Tak naprawdę jednak, niezależnie od profesji, wiele z nas spotyka się z trudnościami, gdy próbuje łączyć i godzić pracę zawodową z wychowaniem dzieci. Współcześnie, na całe szczęście, nie wymaga się od kobiet pozostania w domu i zajmowania się wyłącznie rodziną, co dawniej było powszechną praktyką.

Wciąż jednak decyzja o rezygnacji z macierzyństwa budzi co najmniej zdziwienie…
Rzeczywiście, wciąż funkcjonują stałe przekonania, że „macierzyństwo jest powołaniem każdej kobiety”, „jest jej podstawową rolą biologiczną i społeczną” i że „wszystkie kobiety są stworzone do tego, by być matkami”. Obecnie jednak - i bardzo dobrze, moim zdaniem - coraz częściej nie jest to już tak jednoznacznie kojarzone z naturą kobiety, swego rodzaju wrodzonym instynktem macierzyńskim, jej misją czy przeznaczeniem. I, co za tym idzie, mniejszą popularnością cieszy się już opinia, że z macierzyństwa rezygnować nie wolno.

A kto najczęściej naciska na kobiety, by rodziły? Ich mężowie? Rodzice, którzy nie mogą się doczekać wnuka? A może koleżanki?
W tym kontekście można mówić o  społecznym nakazie macierzyństwa, z którego wynika, że każda „normalna” kobieta powinna chcieć rodzić dzieci i być matką. Od wieków jest to przekazywane młodym pokoleniom w ramach socjalizacji rodzinnej oraz poprzez swego rodzaju moralizowanie, pouczenia ze strony różnych instytucji, w  szczególności Kościoła. Presja jest i będzie tym silniejsza, im bardziej procesy demograficzne będą charakteryzować się tendencją spadkową.

Zajmuje się Pani tym zagadnieniem w kontekście kobiet naukowców. Czy w tym środowisku jest to szczególnie widoczny problem?
W moim środowisku macierzyństwo stanowi istotny czynnik opóźniający rozwój kariery naukowej. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że kobiety realizują kariery naukowe kosztem życia rodzinnego. Wiele z nich jest bezdzietnych, rozwiedzionych, a także samotnych. Część świadomie nie decyduje się na dziecko z obawy, że nie poradzi sobie później z doktoratem czy habilitacją. Doprowadzają do tego wybory zawodowe i wcześniejsze ciągłe oczekiwanie na ten „odpowiedni” moment. Dobrej chwili na macierzyństwo bowiem nie ma. Kobiety, które się na to decydują, muszą z kolei godzić się z tym, że albo uda im się utrzymać równowagę pomiędzy karierą naukową a rolą rodzicielską, albo będą musiały dokonywać ciągłych wyborów między tymi sferami życia.

Jak więc sobie Pani radzi przy dwójce dzieci?
Średnio. Popełniam dużo błędów. Mam tego świadomość, bo jednym z przedmiotów, które wykładam, są teoretyczne podstawy wychowania. Analizujemy na nim błędy wychowawcze i doskonale wiem, które z nich popełniam (śmiech).

Stara się Pani nie rezygnować z kariery?
Myślę o intensywniejszym rozwoju naukowym, ale musiałabym wprowadzić wiele zmian w życiu rodzinnym. W tym pierwszym okresie życia dziecka, tak do 5 lat, ten rozwój jest spowolniony. Z obserwacji wiem, że jak już dzieci są „odchowane”, kobiety potrafią nadrobić poświęcony na nie czas. Pytanie tylko, ile naukowczyń jest gotowych i może sobie pozwolić na przeczekanie tego okresu.

Czyli praca na uczelni nie zachęca do rodzenia dzieci?
Na jednej z konferencji usłyszałam, jak po moim wystąpieniu o konflikcie ról matka-naukowiec pewien profesor mówi: „Z kobietą naukowcem jest jak ze świnką morską: ani to świnka, ani morska”. W środowisku akademickim funkcjonuje też sformułowanie „albo edukacja, albo prokreacja”. I dane statystyczne zdają się to potwierdzać. Aż 80 proc. kobiet wykładających na niemieckich uczelniach jest bezdzietnych. Problem ten nie dotyczy oczywiście tylko naukowców, ale wielu innych kobiet robiących karierę zawodową. Nie mają czasu na urodzenie i wychowywanie dzieci, bowiem im większe sukcesy odnoszą, tym więcej pracują. Liczba rozwodów też rośnie w grupie kobiet, które dużo pracują i dobrze zarabiają. Można tu więc dostrzec prostą prawidłowość - im wyższe stanowisko, tym mniej dzieci i więcej rozwodów.

Gdy facet mówi: „Najpierw kariera, potem dziecko”, większość osób pokiwa głową z uznaniem. Kobieta może się zaś spotkać z niewybrednym komentarzem…
Mężczyznom łatwiej jest utrzymać życie rodzinne, gdy robią karierę i dużo zarabiają, nawet kosztem czasu dla bliskich. Kolejność, o  której pan mówi - „najpierw kariera, potem dziecko” - nie musi być więc w ogóle przez nich rozpatrywana. U kobiet natomiast jest wręcz przeciwnie - być może dlatego, że znaczna część z nich uważa, że partner nie dzieli z nimi obowiązków domowych. I tym samym kobiety wracając do domu rozpoczynają „drugą zmianę” i nie są w stanie sprostać wszystkim wymaganiom, które są na nie nakładane. Trochę same jesteśmy temu winne, bo więcej od siebie wymagamy. Byłam świadkiem takiej sytuacji: idzie tata z dzieckiem, dziecko ma krzywo założoną czapkę, ucho odkryte, a wieje wiatr. Obok idą dwie panie i komentują: „Jak ta matka mu tę czapkę założyła!”.

Obserwując swoje otoczenie, mam wrażenie, że to też kobiety częściej naciskają na siebie wzajemnie, że to już pora na dzieci…
Moim zdaniem należy zwrócić uwagę na problem tkwiący w mentalności samych kobiet, dla których możliwość uwolnienia się od tradycyjnych ról wciąż funkcjonuje bardziej w sferze postulatów niż realizacji. Niby chcą, ale tradycyjne role i podział obowiązków dalej mają się dobrze.

A jakie mogą być efekty takiego „wymuszonego” macierzyństwa?
Efektem może być konflikt ról. Współcześnie kobiety mogą pełnić i pełnią w społeczeństwie różnorodne role, choć przeważnie funkcjonują w ramach dwóch - rodzinnej i zawodowej. Społeczny nakaz i niespójne naciski w rodzinie i pracy sprawiają, że kobiety - chcąc sprostać wymaganiom - podlegają ciągłym napięciom. Konieczność pełnienia jednej roli może stanowić przeszkodę w efektywnym sprawowaniu drugiej. To są efekty odczuwane nie tylko przez kobietę, ale także przez jej rodzinę. Nie można bowiem zapominać o skutkach „wymuszonego” macierzyństwa dla dziecka. To już pole dla psychologów i terapeutów rodzinnych. Warto jednak o tym mówić i pisać.

Jak więc reagować, gdy czujemy naciski i ktoś nas próbuje przekonać do roli, na którą nie czujemy się gotowi?
Ja bym wysłuchała… i zaufała sobie

dr Ewa Krause

adiunkt Zakładu Teorii Wychowania i Deontologii Nauczycielskiej Instytutu Pedagogiki UKW w Bydgoszczy. Interesują ją zagadnienia związane z aktywnością zawodową studentów, planowaniem kariery i sytuacją kobiet naukowców. Mama dwójki dzieci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!