Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak, to ja

Redakcja
To „po” jest ważniejsze niż „przed”. W czasie ciąży kobiety słuchają nowinek, czytają książki, mają internet. Wszystko jest ogólnodostępne. Ale pomoc po? O to już nie jest tak łatwo. - Z Anną Appelt* rozmawia Lucyna Tataruch

Wie Pani, że w Internecie przy Pani nazwisku piszą „najbardziej znana położna w regionie”?
No proszę, tak się ułożyło… a Pani wie, że ja zostałam położną przez przypadek? Przecież taka młoda dziewczyna to sobie nie zdaje sprawy z tego, jakiego rodzaju jest to zawód i na co się pisze. Po prostu poszłam do szkoły i dopiero w trakcie poczułam zainteresowanie. Od tamtego czasu, całe życie pracuję na sali porodowej.

I dodatkowo w 2001 roku założyła Pani szkołę rodzenia.
Tak, to już 13 lat mija… Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie, ale przy szpitalu powstała taka szkoła dla kobiet w ciąży. Moja koleżanka, która odchodziła na emeryturę, zapytała mnie, czy bym jej nie zastąpiła na parę dni. No i zastąpiłam, na lata. Sprywatyzowałam tę szkołę bardzo szybko.

Powiedziała Pani kiedyś, że taka działalność to nie jest biznes, tylko pasja. Czy to znaczy - tak zupełnie przyziemnie pytając - że nie da się z tego żyć?
Gdybym nie miała etatu w szpitalu i różnych dodatkowych aktywności, kursów czy wykładów, to w ogóle nie byłoby o czym mówić. Jest tak, jak wszędzie - nie wiadomo ile w miesiącu przyjdzie pacjentek. Żyć tylko z tego się nie da na pewno, to trzeba po prostu lubić. Ja lubię położnictwo, myślę, że je rozumiem i chyba na tym ta sztuka polega. No i jak zakładałam tę swoją szkołę, to myślałam o tym, że moja córka już dorasta, będę miała coś swojego, żeby nie było mi tak smętnie…

To była pierwsza tego typu prywatna szkoła w regionie. Pewnie początki nie były łatwe?
Nie były, z wielu powodów. Byłam pierwszą położną, która na coś takiego się zdecydowała. To nie było popularne i nie zawsze też było mile widziane. Przyznam, że przez te pierwsze lata zdarzały się chwile, kiedy chciałam już to zamykać. Ale moja córka powtarzała - mama, Ty się nie daj, nie zostawiaj tego. Obie jesteśmy bykami, ona jeszcze bardziej uparta, nie dała mi się poddać.

Teraz jest lepiej?
Teraz ja tę szkołę traktuję rodzinnie. Sama mam taką miniaturową rodzinę, więc żyję też problemami dziewczyn, które tu przychodzą. One wiedzą, że mogą zadzwonić w nocy, nad ranem, obojętnie kiedy. Zawsze jestem do ich dyspozycji i to im daje takie poczucie spokoju, bezpieczeństwa. Traktuję je po maminemu, zresztą dla mnie one też są jak córki, te młode kobiety, w większości pewnie Pani rówieśniczki.

Czy przez te 13 lat pojawiło się w regionie więcej takich miejsc?
W Bydgoszczy są jeszcze dwa, jeśli chodzi o cały region to jest ich bardzo mało. W Warszawie na przykład takich szkół jest multum i większość prywatnych. U nas, choć ja na brak pacjentek nie narzekam, widocznie nie ma takiego zapotrzebowania.

Dlaczego? Przecież ciąże w Bydgoszczy nie są inne niż w Warszawie.
U nas mało się jeszcze propaguje takich zajęć. Poza tym, wie Pani jak to jest. Dla pacjentki lekarz jest Bogiem. Jeśli lekarz nie mówi o tym, żeby pacjentka poszła do szkoły rodzenia, to ona pójdzie tylko wtedy, kiedy jest wyjątkowo otwarta na takie rzeczy i sama się dowie, lub właśnie zna kogoś, kto był i nie żałuje.

Może po prostu takie szkoły rodzenia nadal kojarzą się z czymś luksusowym?
Myślę, że tak, chociaż jeśli chodzi o cenę, to u mnie kurs, który trwa 2 i pół miesiąca kosztuje 420 złotych. Kiedyś robiłam takie badania i przy okazji wyszło z nich, że miałam tu przez te wszystkie lata tylko dwie pacjentki ze średnim wykształceniem, jedną z zawodowym. Wszystkie inne miały skończone studia. To były raczej takie osoby, które są nauczone uczenia się, mają inne spojrzenie na rzeczywistość, czują że tego potrzebują i same chcą się przygotować. Wydaje mi się też, że gdzieś tam w społeczeństwie króluje takie przekonanie, że pójdę do szpitala i niech robią co chcą, jakoś będzie…

A będzie źle?
Nie, będzie dobrze. Ale jednak niektórym kobietom brakuje tej pewności, że na przykład zawsze mają do kogo zwrócić się po pomoc, w sytuacji, której nikt nie mógł przewidzieć. Ja odbiorę ten telefon o trzeciej w nocy, możliwe że się dwa razy zapytam o nazwisko zanim dojdę do siebie wyrwana ze snu, ale dziewczyna otrzyma tę konkretną pomoc, na którą liczy. Myślę, że to głównie o to chodzi. Teraz już nie ma prywatnych położnych, ale dawniej, kiedy to było praktykowane, to kobietom decydującym się na taką opiekę nie chodziło o jakieś specjalne, techniczne podejście tej położnej. Po prostu miały kogoś swojego, kto był tylko i wyłącznie do ich dyspozycji.

Szkoła rodzenia to chyba jednak co innego niż prywatna położna?
Teoretycznie tak. Jednak zacznijmy od tego, że sama nazwa „szkoła rodzenia” pewnie brzmi bardzo mądrze, ale też jest złudna. No bo przecież ja tu nie rodzę i nie nauczę nikogo aktu porodowego. On i tak się odbędzie. Uczę przede wszystkim przygotowania do rodzicielstwa, traktuję to jako opiekę okołoporodową. Czyli jestem do dyspozycji przed porodem, w miarę możliwości w trakcie kiedy jestem w pracy na dyżurze, wtedy przyjdę, pogłaszczę, przytulę, powiem dobre słowo. No i po. To „po” jest ważniejsze niż „przed”. W czasie ciąży kobiety słuchają nowinek, czytają książki, mają internet. Wszystko jest ogólnodostępne. Ale pomoc po? O to już nie jest tak łatwo.

Właśnie z tej potrzeby przy szkole rodzenia działa Grupa Wsparcia Matek Karmiących?
Tak, na przykład. Żadna z dziewczyn nie zostaje sama ze swoimi problemami, a tych problemów na początku jest mnóstwo. Nawet samo karmienie - a to na początku nawał mleczny, a to później dziecko nie chce jeść, potem znowu je za dużo, kiedyś też trzeba je od piersi odstawić. Dla młodej matki to jest straszliwa rzecz, w jej oczach to jest nie do opanowania. Chce mieć takie przytulisko, gdzie zadzwoni, przyjedzie. I w takiej grupie wsparcia ona za to nie płaci. Zresztą, to jest nie tylko dla pacjentek ze szkoły rodzenia. Tu może przyjść każdy z ulicy. Dajemy ogłoszenie, że tego i tego dnia mamy takie spotkanie, jeśli ktoś czegoś potrzebuje, dostaje to za darmo.

To się też wiąże z Akademią dla Mam?
Akademia to akurat taka druga część, niedawno uruchomiona. Razem ze mną działa tu wiele osób. Dietetyk, psycholog, fizjoterapeuta od dzieci, masażystka… bo to jedną dziewczynę kark boli, drugą plecy. W akademii robimy sobie dni relaksu, małe przyjemności, niedawno dziewczyny opowiadały na przykład o kolagenie naturalnym, takie tam zajęcia, tutaj się poklepać, pomasować. Wtedy te wszystkie dzieci leżą tu wyłożone na środku. Coś wspaniałego! Kobiety i tak przychodzą przede wszystkim dlatego, że mogą sobie razem posiedzieć, luźno pogadać, pożalić się, powymieniać doświadczenia. Każda ma te same rozterki, przez to czują się ze sobą dobrze, wiedzą że to, co im się przytrafia to nie jakiś koniec świata. Myślę że takie miejsce jest im naprawdę potrzebne.

A na samych zajęciach, podczas trwania kursu, co się robi?
Wszystko. Mamy całe przygotowanie do porodu, połogu, w tym i pielęgnowanie dziecka, karmienie naturalne. Rozmawiamy też np. o depresji poporodowej, która coraz częściej się zdarza. Robimy ćwiczenia, takie oddechowe stricte na salę porodową, albo rozciągające połączone z jogą. Spektrum tych zajęć jest bardzo szerokie.

I dziewczyny kulają się na tych wielkich piłkach, które tu widzę?
Tak, z tymi piłkami ćwiczy rehabilitantka dorosłych, prowadzi też ćwiczenia na workach albo takie z kijami. Potem to ułatwia poród. Na przykład ćwiczenia oddechowe są bardzo ważne, ułatwiają znoszenie bólów, ale też pomagają dziecku. Proszę sobie wyobrazić tak dosłownie, mało medycznie - jak jest skurcz mięśnia macicy, to dla dziecka jest tak, jakby coś je nagle okleiło. Jeśli kobieta będzie prawidłowo oddychała, to wokół małego zrobi się balonik i dużo miejsca. Będzie mu wygodniej. No i same dziewczyny lubią te ćwiczenia, dopominają się o nie.

Trzeba się do tych zajęć jakoś specjalnie przygotowywać, brać coś ze sobą?
Tak, dobry humor. W tej szkole jest to wymagane. Luźny, swobodny strój też pomoże. I to wszystko.

Widziałam na Pani stronie internetowej wpisy pacjentek, które wróciły do Pani w drugiej ciąży. Wydawałoby się, że przecież wszystkiego się już nauczyły na pierwszym kursie. Idą na poprawkę?
Rozmawiam czasem z różnymi przedstawicielami, którzy jeżdżą ze sprzętami po szkołach i oni mówią, że te powroty to jest trochę ewenement na całą Polskę. Dziewczyny twierdzą, że chcą sobie przypomnieć wszystko, ale ja jestem przekonana, że to chodzi o tę atmosferę. To też zasługa samych kursantów, ja się z nimi świetnie czuję, mimo różnicy wieku. Są tu grupy, które się tak pozaprzyjaźniały, że się teraz od lat spotykają prywatnie. To jest fajne, bo one też wtedy same dla siebie są grupą wsparcia, dzwonią, pytają, o kupki, gorączkę, choroby dzieci. Miałam też taki wyjątkowy turnus, gdzie w siódemkę się dziewczyny tak dograły. Teraz jeżdżą na przykład z wózkami do Myślęcinka, ustawiają je do zdjęcia, wysyłają mi Mms, a ja mam zgadywać czyje dziecko jest w którym wózku.

Rozglądam się po tej sali i widzę, że dowodów sympatii nie brakuje… Pani ma całą ścianę w zdjęciach pacjentek i dzieci.
To tylko mała część, większość mam w domu, w pudłach. Jak już będę taką starowinką, wezmę szkło powiększające i będę oglądać, wspominać te wszystkie moje dzieci i fajne czasy.

Czytałam wpisy w internecie na Pani temat. To pełne wdzięczności historie…
Przy niektórych się naśmiałam do łez, bo tak z jajem napisane, inne takie wzruszające. Szczerze mówiąc, bez jakiejś dziwnej skromności, mnie się nie wydaje, żebym ja zrobiła coś specjalnego. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, to trzeba mu po prostu pomóc, nie? Tak, żeby dobrze spać i rano przy myciu zębów patrząc w lustro móc sobie powiedzieć - Tak, to ja. I tyle. Nie uratowałam przecież nikomu życia, nie wyciągnęłam nikogo spod pędzącego samochodu…

Dała Pani wsparcie tym dziewczynom w jednym z najważniejszych momentów w ich życiu. To dużo.
No tak, tyle że mnie to nie przychodzi z jakimś poświęceniem. Mój mąż czasem wieczorem mnie namawia - chodź, coś obejrzymy. Ja mówię, że nie, nie mam siły, jestem zmęczona. Po czym dzwoni telefon, pacjentka, no i zmęczenie mija. To takie naturalne jest. Zresztą, taki przykład, jak się bliźniaczki rodziły… Wigilia, w całej Polsce wszyscy siadają do karpia, a do mnie telefon dzwoni. Chwytam za telefon, mąż mnie upomina - nie odbieraj, jak odbierzesz to się pokłócimy. Ja na to - Jak nie odbiorę to się dopiero pokłócimy! No bo niech Pani pomyśli, zadzwoniłaby Pani do mnie ot tak sobie w Wigilię, żeby się na kawę umówić? No oczywiście, że nie. Czyli skoro już ktoś dzwoni, to musi się walić. No i faktycznie, dziewczyna potrzebowała wsparcia. Tak wyszło, że jej ojciec akurat trafił wcześniej do szpitala, matka przejęta tą sytuacją, ona została sama. No i wody jej odeszły, w taki dzień.

Wszystkie położne tak podchodzą do swoich pacjentek?
Mogę mówić za siebie. Zawód obrany przypadkiem, a jednak naprawdę go lubię. Położnictwo to tak trochę jest jak bomba zegarowa. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć, każdy się tego obawia. Myślę, że niewiele osób akurat to lubi. Ginekologia, to co innego, operuje się, wycina. Natomiast tutaj, chodzi nie tylko o ciało, ale też psychikę. To jest trudne, ale daje też satysfakcję. Zresztą byli tu na szkoleniu i ginekolodzy ode mnie ze szpitala, pediatrzy, chirurdzy. Oni nie mają dużego kontaktu z położnictwem, a ta część użyteczno-opiekuńcza przy własnym dziecku jest im bardziej potrzebna niż teoretyczna, medyczna.

Szczególnie, że, jak pisze pani na swojej stronie internetowej wg cytatu z WHO - poród to nie jest choroba. Ja się jednak zastanawiam, skoro nie chorujemy, na dodatek medycyna się rozwija, mamy te wszystkie środki znieczulające i tak dalej, dlaczego kobiety jakby coraz bardziej boją się porodów? Kiedyś to przecież była naturalna rzecz…
Przedwczoraj moja pacjentka właśnie urodziła siłami natury, obie byłyśmy dumne, ona z siebie, ja z niej. Wie pani, prawda jest taka, że media, prasa, telewizja itp., wszyscy mówią o tym, że można żyć bez bólu. Chcemy mieć ząb leczony bez bólu, nogę składaną bez bólu, wszystko w znieczuleniu. No i oczywiście ten poród też w takim razie może odbyć się bez bólu. Dochodzi do tego, że pacjentka myśli, że jeśli wybierze rozwiązanie cięciem cesarskim, to ból ją ominie. To nieprawda, on się tylko przeniesie w czasie. Natomiast zawsze kondycja kobiety po porodzie fizjologicznym jest nieporównywalna z tą, kiedy kobieta jest po operacji. Bo cesarka to poważna operacja. Ja sama jestem po cięciu cesarskim, sprzed 28 lat. Pamiętam dobrze swój pierwszy spacer. Tzn. jaki tam spacer, do dziecka szłam. Wydawało mi się, że ten korytarz, który doskonale znałam, bo już wtedy byłam położną, to ktoś mi złośliwie wyciągnął. Szłam i szłam, taki energiczny człowiek jak ja, a nie miałam siły. I tak to wygląda, a kobiety myślą, że to tylko moment cięcia, ale to się wiąże jeszcze z całym powrotem do kondycji fizycznej i psychicznej.

A dzieckiem trzeba się zajmować od razu…
Tak właśnie, nasze dziecko nie zrozumie, że mama nie jest w tej chwili sprawna. Proszę teraz tu mi dać jeść, siusiu i tak dalej. Także owszem, sposoby rodzenia się zmieniają, ale ja nie jestem pewna czy w korzystną stronę. Nie na darmo mówi się, że poród jest fizjologiczny, czyli naturalny, czyli taki, z którym kobieta sobie doskonale poradzi. Oczywiście są sytuacje, gdy jest to niezbędne, są ciąże trudne, z powikłaniami itp. Ale myślę, że takie cięcia na życzenie to błąd w edukacji pacjentek.

Poza modą na cesarki, popularne robią się także porody domowe. To bezpieczne?
Parę lat temu, kiedy wchodziły takie standardy okołoporodowe, że położna ma prawo prowadzić ciąże fizjologiczną i np. odebrać poród domowy, to w mediach rozległy się głosy medyczne, że w żadnym wypadku, że to niebezpieczeństwo dla kobiety itp. Powiem tak - w Holandii ponad 30 proc. porodów to porody domowe. Te kobiety wbrew pozorom mają w domu najnormalniejsze warunki, takie, w jakich i my mieszkamy. Mają zwyczajną wannę, w której wcześniej kąpały się dzieci, mąż i jeszcze pewnie pies. W takich warunkach rodzą i bardzo sobie to chwalą.

Zostańmy na chwilę przy tych mężach… Na ile ciążą i poród są już sprawą całej rodziny, czyli też mężczyzn, ojców? To chyba widać po szkole, przychodzą parami?
Przychodzą właśnie i świetnie się uczą. Muszę powiedzieć, że oni mnie zawsze wprawiają w takie rozrzewnienie. To fajnie wygląda jak takie chłopisko wielkie sobie nie radzi na przykład z jakimiś zatrzaskami od ubranka. Ale widać, że się angażują, przejmują, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Pamiętam swoich rodziców, dziecko to była sprawa mamy, a co innego było sprawą taty. Teraz mężczyźni chodzą na USG, ćwiczą razem, oddychają z dziewczynami, potem pomagają przy karmieniu, przewijają. Raz na jakiś czas robię takie spotkania dla wszystkich, wtedy przyjeżdża tu pełno osób - ciężarne, rodzice z dziećmi. Tatusiowie przy tej okazji pokazują jak się już nauczyli wszystkiego. Jakoś w 2008 roku robiłam też taką pracę badawczą „Rola ojca we współczesnym położnictwie”. Przebadałam trzystu facetów od nas z województwa. Bardzo niewielu z nich twierdziło, że to wyłącznie temat kobiety.

Skąd ta zmiana, jak Pani myśli?
Mój mąż by powiedział, że to z emancypacji. No i faktycznie… My kobiety stałyśmy się niezależne, trudno nas zadowolić, ze wszystkim sobie doskonale radzimy, prawda? W związku z tym, no cóż, faceci muszą się dopasować. Niech Pani sama powie, dzisiaj młoda dziewczyna kończy studia, może mieć mieszkanie, jeździ samochodem. Po co jej jakieś nieszczęście nieporadne, ograniczone? Więc albo będzie to partner, mąż czy nie mąż (to nie ma znaczenia), ale partner w tych wszystkich relacjach, albo ona sobie sama poradzi. Ja jestem mężatką już 34 lata, więc też coś o tym wiem.

*mgr Anna Appelt

Położna w Szpitalu Uniwersyteckim nr 2 w Bydgoszczy, właścicielka Szkoły Rodzenia Vita. Edukuje na kursach dla położnych, ratowników medycznych i nauczycieli, prowadzi praktyki na UKW. Była nominowana do tytułu Bydgoszczanin Roku. W plebiscycie znalazła się wśród trójki najlepszych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!